MAJOWY GRILL
Majową pogodę zaliczyć można raczej do kapryśnych, jednak w sobotę było cieplutko. Koniecznie musieliśmy skorzystać z okazji i razem ze znajomymi zrobić grilla w ogrodzie. Postanowiłam, że tym razem będzie zdrowo, vege i w ogóle pysznie. Wyszło jak zawsze. Przyjechała też kiełbasa i mięsko, swoją drogą rewelacyjnie zamarynowane w piwie, z bazylią i pikantnymi przyprawami.
Moje warzywka na szaszłyki marynowałam w oliwie z oliwek, ziołami z odrobiną soli i pieprzu. A tofu w sosie sojowym, oliwie i odrobinie miodu. Grillowane bakłażany z jogurtowym sosem czosnkowym podbiły serca wszystkich.
Spotkanie przeciągnęło się do późnych godzin, stąd wiemy że nasi sąsiedzi lepiej przygotowali się do ogniska niż my. U nas brakło węgla drzewnego i ostatnią partię jedzonka dokończyłam na patelni grillowej już w kuchni.














SESJA W RZEPAKU
Robienie zdjęć sprawia nam niesamowitą frajdę. Interesujące miejsca można znaleźć czasami bardzo blisko domu, wystarczy tylko dobrze się rozglądać. Jadąc do znajomych zainspirowało nas pole rzepaku. Zatrzymaliśmy się i od razu wiedzieliśmy że to jest to. Musieliśmy tylko uważać na ciężko pracujące pszczółki. Miejsca starczyło dla wszystkich.
Robienie zdjęć w tak pięknym zapachu nie może się równać z niczym innym. Z miłym chęcią rozłożylibyśmy tam leżaki i zostali do wieczora.












SANDOMIERZ
Jesienna pogoda w tym roku nas rozpieszczała, a my korzystając z pięknej niedzieli wybraliśmy się do kolejnego niesamowicie urokliwego miasteczka do Sandomierza. Rzadko doceniamy miejsca, które znajdują się niedaleko, pewnie nie są tak egzotyczne, ale to nie znaczy że nie są piękne. Czasem warto pogrzebać trochę w historii, geografii i okazuje się, że mniej znane, ale przez to bardziej kameralne i magiczne miejsca są na wyciągnięcie ręki. W tym roku postanowiliśmy odwiedzić malownicze miejsca z historią i klimatem, które są praktycznie w naszej okolicy. Zawsze jakoś schodziło z wyjazdem do Sandomierza. Dlatego szybka decyzja i w drogę.
Spacer rozpoczęliśmy na wzgórzu zamkowym, a potem kierując się w stronę Wąwozu Królowej Jadwigi natknęliśmy się na dworek księdza Mateusza i mały kościółek przy wejściu do wąwozu. Lessowy wąwóz robi niesamowite wrażenie, myślę że jeszcze większe byłoby szarówką. Szukając spokoju można go tu rzeczywiście znaleźć. Do miasta można wejść przez ucho igielne :), co też zrobiliśmy. Na Rynku trwał Odpust Wincentego Kadłubka. Zamieszanie straszne, pełno kramów wśród których można na szczęście spotkać naturalne pieczywo, drewniane wyroby regionalne czy misternie wykonane serwety. Uczniowie lokalnych szkół spacerowali w starodawnych strojach przybliżając historię miasta. Swoją drogą, czy wiedzieliście że hulajnogę w dwudziestoleciu międzywojennym wynalazł Władysław Czyżewki z Sandomierza? Przypominała o tym grupka sympatycznych dzieci z hulajnogami.
Brama Opatowska stanowiąca wjazd do miasta została ufundowana przez Kazimierza Wielkiego, a teraz można z niej obejrzeć panoramę miasta i Wisłę wijącą się po okolicy. Fajnie spaceruje się po Sandomierzu, bo zlokalizowany jest na wzgórzach, a z za kamienic wyłania się panorama na okolicę. Tak dotarliśmy pod Bazylikę którą widzieliśmy z murów zamku. Warta odwiedzenia jest też podziemna trasa turystyczna pod Starówką, tym razem kolejka była spora i nie zdecydowaliśmy się.
Średniowieczny klimat odczuwalny jest jeszcze w wielu zaułkach ( miasto uzyskało prawa miejskie w 1227 roku) przez co fajnie tu siedzieć w knajpkach. Na obiad wybraliśmy się do Restauracji pod ciżemką. Na dziedzińcu kamienicy, w jesiennym słońcu wszystko smakowało lepiej. Łukasz wybrał roladki z kapustą i kaszą pęczak ( pycha), a ja żurek w cieście ( z czystym sercem nie mogę polecić, nie był kwaśny) i sakiewki z ruskim nadzieniem ( super pomysł na trochę inne pierogi), a na deser obłędny mus malinowy z lodami.
Miasteczko nie jest duże, bardzo nam się spodobało i z pewnością wrócimy tu kiedy będzie cisza i spokój, może nawet na cały weekend. Z siatką z pachnącym zakwasem chlebem, lokalnym piwem i bezalkoholowym cydrem wybraliśmy się w drogę powrotną.
Mały piknik zrobiliśmy sobie nad Jeziorem Tarnobrzeskim. Linia brzegowa jest świetnie zagospodarowana na przejażdżki rowerowe, spacery z psem czy zwyczajne posiedzenie sobie. Jest na tyle dużo miejsca, żeby każdy czuł się komfortowo. Zwyczajne kanapki i herbata rewelacyjnie smakują na świeżym powietrzu. Na deser zabraliśmy domowe dyniowe brownie. Przepis znajdziecie już w najbliższym poście.
Ostatnim przystaniem był zamek w Baranowie Sandomierskim. Park zamkowy rewelacyjny na jesienne spacery. Można tu pograć w gigantyczne szachy, a potem wypić kawę lub coś przekąsić.
Po tylu spacerach wieczór przy winie zakończył nasz super dzień.