Malta – miejskie spacery – Valletta, Mdina, Mosta
BIESZCZADZKA NIEDZIELA
Najlepiej spędzony wolny to dzień to dla nas zawsze krótki wypad w góry. Pakujemy plecaki i jedziemy. Pogoda na niedzielę zapowiadała się bardzo dobrze, czyli ciepło, ale nie gorąco. Idealnie na maszerowanie po bieszczadzkich szlakach. Od dawna chcieliśmy dotrzeć na trójstyk granic, więc czemu nie powtórzyć trasy z października 2018 (relacja TUTAJ) . Poprzednio trochę za późno wyszliśmy wtedy na szlak i nie zdążylibyśmy przed zmrokiem wyjść z parku.
Szlak jest przepiękny, niezbyt wymagający, na połoninach można usiąść i tak zwyczajnie cieszyć się widokami. Po mino sprzyjających warunków nie było tłumów turystów, ale sympatyczne co jakiś czas “cześć” na szlaku.
Dla nas w bieszczadzkim podróżowaniu nie chodzi o zaliczanie kolejnych szczytów, ale byciem tu i teraz. Cieszeniu się widokami, piękną pogodą i drobiazgami jak czerwona jarzębina na drzewie, borówki na zboczu, szumiące trawy wśród których można się zatrzymać i napić się ciepłej herbatki z sokiem. Celebrując wolny czas w końcu doceniłam bieszczadzką kwintesencję przemierzania szlaków bez pośpiechu, gdzie celem jest sama podróż, a nie konkretny szczyt. Przyjemność daje mi samo wędrowanie.
Warto wygospodarować chociaż jeden dzień na delektowanie się przyrodą i byciem gdzieś tylko dla siebie.
Przydatne informacje:
Całodzienny koszt parkowania motocyklem 10 zł, samochodem osobowym – 18 zł ( jeżeli chcecie zaparkować w kilku miejscach niestety opłatę trzeba będzie uiścić na każdym parkingu )
Bilet wstępu do parku – normalny 8 zł, ulgowy 4 zł
Nasze poprzednie wypady w Bieszczady:
Wielka i Mała Rawka klik TUTAJ
Weekend w Bieszczadach i Połonina Caryńska klik TUTAJ
Zaśnieżone Bieszczady i Chatka Puchatka klik TUTAJ
EGIPT – GÓRA MOJŻESZA I KLASZTOR ŚW. KATARZYNY
Taba jest świetną bazą wypadową na Półwysep Synaj, Izrael czy Jordanię. Opcji do wyboru było kilka: wyjazd na pustynię i wioski Beduinów, Jerozolima, Petra i Góra Synaj nazywaną Górą Mojżesza. My wybraliśmy nocny tracking właśnie na górę.
Wyjazd rozpoczęliśmy z pod hotelu o godz. 21.00. Dostaliśmy latarki, ale mamy dodatkowo swoje. Na parking pod Klasztorem Świętej Katarzyny dojeżdżamy jesteśmy pierwsi, obtaczają nas lokalni sprzedawcy, oferujący swoiste poncza, czapki, latarki, selfiesticki i w zasadzie trudno powiedzieć co jeszcze.
Marsz zaczynamy około północy wraz z naszym beduińskim przewodnikiem z poziomu 1570 m n.p.m .
Mijamy wielbłądy do wynajęcia. Beduini dość nachalnie będą nam oferować podwiezienie do ostatniej chatki z piciem i przekąskami przed schodami. Jest to na maksa drażniące, ale trzeba też popatrzeć na ich sytuację z drugiej strony. Jeżeli nie znajdą klienta, nie zarobią na utrzymanie zwierzaka i swojej rodziny.
Na początku trasa jest oświetlona, ale bardzo szybko kończy się światło. Drogę oświetlamy latarkami, widać tyle, żeby się nie potknąć. Za to gwiazdy świecą na niebie w takiej ilości, jakiej jeszcze nigdy wcześniej nie obserwowaliśmy.
Na trasie towarzyszą nam sympatyczne pieski. Te chcą od nas trochę jedzenia. Większość mojego prowiantu zjadł wygłodniały psiak, taki trochę trzymający się z boku. Część naszej grupy również podzieliła się ze zwierzakami.
Przy każdej chatce jest punkt kontrolny, przewodnik sprawdza czy wszyscy dotarli. Co jakiś czas robimy odpoczynki. Każdy idzie jak może, niektórzy skorzystali z wielbłądowej podwózki.
I tu moje przemyślenia :). Wielbłąd ma udźwig do około 500 kg, więc nasz ciężar nie robi na nim dużego wrażenia. Lepiej dla niego kiedy przejdzie po niezbyt trudnej trasie niż leży przywiązany na krótkim sznurku do kamienia. Sami zdecydujcie czy wejdziecie, czy może wjedziecie jakieś 70% trasy, dając przy tym utrzymanie lokalnym mieszkańcom.
Końcowy odcinek to ponad 700 kamiennych schodów. Daje mi się we znaki. Jesteśmy już wysoko i powietrze jest rzadsze, a przy tym mroźne.
Najdłuższy postój robimy w chatce przed ostatnim odcinkiem do szczytu. Łukasz ma porządne buty trackingowe, ja niestety trampki – bardzo zły wybór. Jest zimno, można jednak wypożyczyć kocyk podobno z wielbłądziej wełny, zabierzemy je na szczyt. W każdym razie robi robotę. Siedzimy opatuleni i robi się trochę lepiej. Ciepła kawa pachnie z pieca. (Warto zabrać ze sobą kubek termiczny na ciepłą herbatkę lub kawę w “coffie shopach” na trasie ). Nasz przewodnik mówi, że cieplej poczekać w chatce, niż marznąć na szczycie. Tam dodatkowo wieje wiatr.
Wyruszamy na ostatni etap trasy o idealnym czasie, kiedy robi się delikatny brzask. Jestem z siebie dumna, to mój pierwszy dwutysięcznik na nogach 2285 m.n.p.m. ( w trampkach, brawo Ela).
Na horyzoncie dzieje się magia, góry przygotowują się na wschodzące słońce. Odsłaniają przepiękne kolory, mgły przeplatające wierzchołki.
Wszyscy czekają na słońce, część opatulonych w koce, wygląda co najmniej osobliwie. Ciepłe słońce zaczyna ogrzewać nasze twarze. To zadziwiające jak szybko robi się przyjemnie. Szczyt nie jest duży. Trochę z boku jest zamknięta kaplica, ale to ze względów bezpieczeństwa. Wraz z grupami, dotarli tu też egipscy żołnierze czuwający nad turystami.
Słońce oświetla całą panoramę, widoki są niesamowite. Kolor gór też.
Wracamy do miejsca ostatniego postoju. Teraz widać, jak ubogie są te chatki szumnie podpisane “caffe shopami”.
Przez całą drogę powrotną podziwiamy góry, nikt nasz na szczęście nas nie pogania. Dopiero teraz widać jaką trasę pokonaliśmy. Końcowy odcinek jest trudny, stromy i wysoki. Chyba lepiej było nie wiedzieć gdzie mamy dojść.
Po drodze o dziwo są nawet toalety.
Mamy się spotkać się z pilotem wycieczki przy wejściu do Klasztoru Św. Katarzyny. Klasztor ten jest najstarszym z istniejących chrześcijańskich klasztorów na świecie, usytuowany wąskiej dolinie Wadi al-Dajr u stóp Góry Świętej Katarzyny i góry Synaj w miejscowości Święta Katarzyna w muhafazie Południowy Synaj, w Parku Narodowym Święta Katarzyna, na wysokości 1570 m n.p.m. Został umieszczony wraz z okolicą na liście światowego dziedzictwa UNESCO.
Klasztor Św. Katarzyny został wzniesiony gdzie tradycyjnie dokonało się objawienie Boga Mojżeszowi, do dzisiaj rośnie “Gorejący Krzew”, a z ogrodu widać Górę Synaj na której Mojżesz otrzymał od Boga Dziesięć Przykazań. W klasztorze znajdziemy Studnię Mojżesza oraz Kaplicę Krzewu Gorejącego. Tutejsi zakonnicy zapewniają, że właśnie tu Mojżesz po raz pierwszy był świadkiem obecności Boga Jahwe, który pod postacią gorejącego krzewu objawił mu swoje imię Jahwe. Bóg nakazał mu spełnić misję wyprowadzenia ludu izraelskiego z Egiptu i osiedlenia go w ziemi Kanaan. Mnisi uważają to miejsce za najświętsze na ziemi, dlatego proszą gości o zdjęcie butów – tak jak według Biblii Bóg nakazał Mojżeszowi . Trzeba pamiętać o odpowiednim ubiorze, który jest surowo egzekwowany przez tutejszych zakonników.
W 337 r. n.e. cesarzowa Helena poleciła wznieść kaplicę upamiętniającą to wydarzenie. Klasztor należy do prawosławnych Greków, obecnie żyje tu ok. 20 mnichów. W X w. na terenie monasteru wybudowano także mały meczet z minaretem – prawdopodobnie dla beduinów zatrudnianych do pracy. Co ciekawe trzykondygnacyjna wieża kościoła góruje nad minaretem, co w krajach islamskich zdarza się niezwykle rzadko.
26 lutego 2000 podczas pielgrzymki do Egiptu Jan Paweł II odwiedził to miejsce jako pierwszy papież w historii.
W klasztorze przechowywany jest bogaty zbiór wczesnochrześcijańskich ilustrowanych manuskryptów w różnych językach oraz ikon, grecki manuskrypt biblijny z IV wieku, tzw. Kodeks Synajski, najstarsza na świecie cały tekst Biblii oraz teksty wielu językach.
Z piękniejszych pamiątek są kule z ametystami i ręcznie robione bransoletki z naturalnych minerałów.
Trzeba tutaj wiedzieć, że prywatny wyjazd jest tu raczej niemożliwy ze względu na obowiązujące przepisy bezpieczeństwa. Warto wybrać legalną wycieczkę, gdzie policjant turystyczny stanowi zabezpieczanie wyjazdu, jak również zajmuje się rozmowami z policjantami czy wojskowymi na bramkach bezpieczeństwa. Nie ma wtedy niepotrzebnych przestojów, ani problemów.
Czasami w internecie można spotkać oferty za pół ceny, ale są to wycieczki na tzw rodzinę czy przyjaciół i w razie jakichkolwiek problemów możecie być nawet zostawieni sami na pustyni. Środki transportu też bywają różne.
Zapraszam również do obejrzenia postu z hotelu w Tabie link tutaj.
Koszty:
70 dolarów – koszt wyjazdu
5 dolarów – wstęp do parku i miejscowości Święta Katarzyna
5 dolarów – wstęp do biblioteki w Klasztorze Św. Katarzyna
20 dolarów – podwózka wielbłądem
3 dolary – wypożyczenie kocyka
2 dolary – kawa lub herbata
1/3 dolara – toaleta
dowolny datek dla przewodnika i kierowcy autobusu
WAKACJE W ZIMIE – TABA, EGIPT
Na polu szaro i zimno. W planach trochę wolnych dni. Szybka decyzja, jedziemy gdzieś gdzie świeci słońce i można nazbierać dużo pozytywnych emocji. Jedziemy do Egiptu. Pierwszym naszym wyborem była Hurghada i ten sam hotel co poprzednio, ale za długo zwlekaliśmy z zakupem. Okazało się, że wszystkie miejsca w samolocie są zajęte. Do wyboru mieliśmy Tabę, którą trochę pomijaliśmy. Zupełnie bezpodstawnie obawialiśmy się o bezpieczeństwo. Wybraliśmy hotel Mosaique Beach Resort.
Taba to beduińska miejscowość turystyczna w północnej części Zatoki Akaba. Ze względu na swoje położenie nazywana jest “Bramą na Synaj”.
Dopiero w 2005 roku wybudowano duży kompleks turystyczny Taba Heights oraz niedawno powstałe lotnisko, odległe od kurortu o około 15km.
Taba jest świetnym wyborem na bazę wypadową do Jerozolimy, Petry czy Górę Mojżesza.
Po przylocie okazało się, że musimy poczekać na policję turystyczną, która miała nas konwojować do hotelu. Niektórzy mieli pretensje, że policja już na nas nie czekała, jednak trzeba wiedzieć, że to oni wyświadczają przysługę, trzeba czekać i już. Bez nich i tak żaden autobus nie ruszy.
W hotelu, pomimo późnej pory przywitano nas bardzo miło. Dostaliśmy pokoje z wyjściem na ogród i cudownym widokiem na morze. Miłym zaskoczeniem była kolacja przyniesiona do pokojów.
W takich okolicznościach poranna kawa smakowała jak w bajce.
Śniadanie było dla nas prawdziwą ucztą. Warzywa surowe i grillowane, sałatki, sery, jogurty, pieczywo, wypieki słodkie i wytrawne, gotowane fasole, cieciorka, jajka, kiełbaski i co kto chce, a moją największą przyjemnością były pomarańcze, grejpfruty i melony, które dojrzewały w słońcu a nie w magazynowych paczkach. Często pojawiały się też banany, figi czy daktyle.
Obiad i kolacja były równie urozmaicone i bogate w warzywa i owoce co śniadania. Dodatkowo serwowano maksymalnie pyszne i słodkie desery oraz wino egipskie.
Czas na wygrzewanie się w słońcu. Plaża piaszczysta z żwirowym zejściem do morza z leżakami. Bar z napojami w zasięgu ręki.
Na plaży ciągle się tu coś działo, stretching ( byliśmy zawsze), aerobik, siatkówka, nauki tańców …
Rafa koralowa jest bardzo uboga, a właściwie w dużej części martwa za sprawą turystów. Na szczęście po woli odbudowuje się, pojawiają się nowe okazy, a w szczelinach można spotkać kolorowe rybki. biorąc pod uwagę temperaturę, snurkowało niewiele osób. Woda była trochę chłodna, ale najmniej przyjemne było wyjście z wody.
Mało było osób, próbujących coś sprzedać na plaży, a jeżeli już się pojawiali to prezentowali swoją ofertę i pokazywali gdzie stacjonują. Masaże okazały się dla mnie rewelacyjne, bolący kark odszedł na cały pobyt w zapomnienie.
Zauroczył nas wschód słońca z nad morza i zachody słońca nad górami. Kolory nad wodą i masywami skalnymi z każdą chwilą wyglądały inaczej. Warto choćby raz wstać wcześniej o 6.30 i zobaczyć spektakl wschodu słońca. O tej porze można spotkać dosłownie kilka osób spacerujących po ogrodzie czy brzegiem morza.
Późnymi popołudniami, jeszcze przed kolacją przyjemnie spacerowało się długim deptakiem wzdłuż hoteli, aż do malutkiego portu.
Z drugiej strony zatoki każdego wieczoru mrugały do nas światła z Izraela. Jordanii i Arabii Saudyjskiej.
Fajną opcją okazała się kolacja tajska przygotowywana dla nas na naszych oczach. Atrakcji dostarczały buchające płomienie i jak to określił kucharz “muzyka metalowych narzędzi kucharskich”. Wszystkie serwowane dania niesamowicie nam smakowały.
Z prezentów do domu wybraliśmy kawy, chałwy i mnóstwo kadzidełek, tych ostatnich w bardzo dobrej cenie. Nie obyło się też bez magnesików na lodówkę.
Spotkaliśmy fantastycznych ludzi z którymi miło spędzaliśmy czas. Kasia i Ania, nasze sąsiadki z pokoju obok, zawsze uśmiechnięte i zadowolone od samego rana, nie pozwalały nam nawet na chwilę zapomnieć, że jesteśmy na wakacjach.
Rewelacyjnie spędziliśmy czas. Już na lotnisku we Wrocławiu chcieliśmy wracać.
W kolejnym poście będzie o wycieczce na Górę Mojżesza i dlaczego trampki to nie jest odpowiednie obuwie.
MAŁA I WIELKA RAWKA
Pogoda na ten weekend zapowiada się rewelacyjnie. Jeżeli ktoś z was zastanawia się co zrobić z tak ciepłymi i słonecznymi jesiennymi dniami zapraszam w Bieszczady. Jestem pewna, że kolory będą bajeczne. Półtora tygodnia temu wybraliśmy się na Małą i Wielką Rawkę. Początek wycieczki rozpoczął się nieco później niż planowaliśmy, zwyczajnie zaspaliśmy. Po ponad trzygodzinnej drodze dojechaliśmy na odpowiedni parking. Pierwszy raz od bardzo dawna nie pada, nie ma mgły, będzie wszystko widać. Wspinanie się przez las nigdy nie należało do moich ulubionych części wycieczek, w zasadzie bez względu na góry na które próbowałam się wdrapać. Powyżej pasma lasu rozpościera się widok, który zdecydowanie rekompensuje każde zmęczenie. Docieramy do Małej Rawki (1272 m n.p.m). Pogoda nam dopisuje, dzięki czemu widoki są wspaniałe. Bardzo wieje, a to potęguje uczucie zimna. Idziemy dalej. Mijamy słup, który nie jest jeszcze szczytem, to punkt geodezyjny. Troszkę dalej jest szczyt Wielkiej Rafki (1307 m n.p.m). W planie mieliśmy dotrzeć do Krzemieńca, to tu jest trójstyk granic, ale jest za późno. No cóż może następnym razem. Za to zrobimy sobie przerwę na przekąskę i ciepłą herbatę. Z takimi widokami zwykła kanapka z szynką smakuje jakoś tak lepiej. Teraz już się tak nie spieszymy, podziwiamy widoki. Fajnie rozpoznać miejsca w których kręcony był film Wataha. Na samym finiszu trasy odwiedzamy schronisko, w końcu będzie okazja rozgrzać się pysznym żurkiem i grzanym piwem.
W drodze powrotnej mijamy kilka knajpek z reklamą pysznych naleśników z jagodami. Naleśników nie ma, będą dopiero w przyszłym roku w lecie. Szkoda.
Przydatne informacje:
Całodzienny koszt parkowania samochodem osobowym – 15 zł ( jeżeli chcecie zaparkować w kilku miejscach niestety opłatę trzeba będzie uiścić na każdym parkingu )
Bilet wstępu do parku – normalny 6 zł, ulgowy 3 zł
WAKACJE W EGIPCIE – WYCIECZKI FAKULTATYWNE
Podczas wycieczek ważne dla nas są nie tylko warunki hotelowe, ale też możliwość poznania lokalnej kultury i okolicy. Tym razem było tak samo. Hurghadę wybraliśmy właśnie za możliwość ciekawych wycieczek fakultatywnych dostępnych u rezydenta, ale też nieco tańsze w biurze wycieczkowym w hotelu. Warto zapoznać się wieloma możliwościami i wybrać te, które najbardziej spełniają wasze oczekiwania, również te finansowe.
My wybraliśmy trzy z nich. Całodzienny rejs na rafę koralową wraz nurkowaniem pod opieką profesjonalnego nurka, wycieczkę do wioski Beduinów z przejażdżką quadami i spiderami po pustyni i zwiedzanie Hurghady. Dwie dłuższe wycieczki chcieliśmy odbyć dość szybko, zanim zaczniemy mieć problemy żołądkowe.
Początkowo raczej nie byłam przekonana do nurkowania, zwyczajnie się bałam, bo nie pływam. Opowiadając o atrakcji i pokazując zdjęcia pani rezydent przekonywała, że jest to całkiem bezpieczne, bo z każdą osobą nurkującą schodzi pod wodę nurek. Po wyborze ekwipunku wypłynęliśmy jachtem w półtoragodzinną podróż do rafy koralowej. Na miejscu wszyscy po kolei uczyliśmy się sygnałów o problemach pod wodą np. z uszami czy z sercem, prawidłowego oddychania z ustnika, a potem zostało już tylko zachwycać się magiczną rafą koralową i kolorowymi rybkami. My nurkowaliśmy we dwójkę. Na drugie zejście pod wodę przepłynęliśmy w inne miejsce. Czas wolny przeznaczony był na snurkowanie lub opalanie na jachcie. Z wycieczki można kupić sobie film i zdjęcia, ale trzeba mieć na uwadze, że RODO w Egipcie nie funkcjonuje i wszyscy uczestnicy dostaną taki sam film ze wszystkimi uczestnikami. Dla nas ta wycieczka była strzałem w dziesiątkę.
Na następny dzień wybraliśmy się na pustynię. Pod hotel przyjechał po nas samochód terenowy. Kawałek za hotelem skręciliśmy na pustynię zmierzając w kierunku wioski Beduinów. Przewodnik fajnie opowiadał o życiu Egipcjan, ich tradycji i kulturze. Obalił też kilka mitów. W wiosce przywitano nas herbatką, co było bardzo miłe, a czarna herbata świetnie gasiła pragnienie. Mieliśmy możliwość przejechać się wielbłądem, spróbować chleba pieczonego przez piękne, ale bardzo skryte kobiety i poznać warunki życia w takiej wiosce. Zabawny wielbłąd podkradał naszej grupie butelki z wodą. No cóż każdy sposób jest dobry, żeby dostać coś do picia na pustyni. Co ciekawe wielbłądy wyczuwają źródło wody do czterdziestu metrów wgłąb ziemi i kładą się w tym miejscu. Są świetnymi urządzeniami pomiarowymi :). W drodze powrotnej udało nam się zobaczyć fatamorganę, dziwne, ale do złudzenia na horyzoncie było morze. W ramach przerwy zaproszono nas na chlebki z humusem, dżemem z fig i warzywa. Druga część to już przejażdżki na quadach i spiderach. Fajna sprawa, ale trzeba być zaopatrzonym w przewiewną arafatkę, okulary przeciwsłoneczne i super sprawdzają się lniane długie spodnie i koszula z długim rękawem. Jadąc piasek wbija się w skórę i trochę boli jeżeli nie ma się osłony. Mój quad co chwilę gasł przy zatrzymaniu ale i tak udało mi się nie zostawiać w tyle. Spiderem jechał Łukasz i również był zadowolony. Co prawda kwestia bezpieczeństwa w Egipcie jest trochę inaczej traktowana niż w Europie to i tak świetnie się bawiliśmy. Całą wycieczkę fotografował Yahia, dość młody ale kreatywny lokalny fotograf, który oferował swoje zdjęcia za niewielką opłatą. Warto od razu zapytać go zdjęcia i od prosić, żeby robił wam je wszędzie, bo to i tak będzie kosztowało tyle samo :).
Ostatnią wycieczką było zwiedzanie Hurghady. Dla mnie miasto kontrastów. Z jednej strony eleganckie hotele, turyści, piękne i czyste miejsca, a z drugiej strony ubodzy pracownicy tych hoteli i niewielka liczba lokalnych mieszkańców. Jeszcze nie tak dawno Hurghada była niewielką miejscowością rybacką, a dopiero od około trzydziestu lat zaczęła rozwijać się tu turystyka. Wszędzie widać rozpoczęte budowy hoteli, apartamentowców i budynków komercyjnych. Dla ekskluzywnych jachtów przygotowano marinę gdzie wieczorami kwitnie życie kawiarniane podobnie jak na głównej ulicy miasta El Mamsza (nie wiem jak się to poprawnie pisze ). Nasz przewodnik Mohamed opowiadał przede wszystkim o możliwościach rozwojowych turystki egipskiej i środkach bezpieczeństwa, życiu mieszkańców i pracowników w Hurghadzie. Dowiedzieliśmy się m. in. że pracują tu w większości mężczyźni nie przez tradycję czy nakazy religijne, ale zwyczajną prozę życia. Za pracą emigrują z biednych wiosek i miasteczek mężczyźni, a kobiety zostają w domu z dziećmi. Poznaliśmy trochę islam podczas zwiedzania meczetu, koegzystencję muzułmanów i chrześcijan w kościele katolickim i lokalny bazar, na którym można było kupić świeże owoce takie jak pachnące mango, granaty, pomarańcze czy daktyle. Bardzo dużo było tam również papryki i rukoli. Wycieczkę kończyły zakupy w sklepie z pamiątkami i perfumerii (która akurat mnie nie zachwyciła, bo zwyczajnie nie kupuję podróbek).
Dobrze widziane jest dawanie napiwków kierowcom i Beduinom po przejażdżce wielbłądami. Nie jest to obowiązkowe, ale pamiętajmy, że przez dolar czy dwa nie zbankrutujemy, a dla tych ludzi jest do źródło i tak bardzo skromnych dochodów.
Dodatkowo w ramach atrakcji za namową na plaży w hotelowym spa kupiliśmy masaże. Klimat fajny, ale moje mogłyby być nieco silniejsze. Po przemyśleniu, za tę kwotę lepiej było wybrać się wycieczkę do Kairu.
Niebawem ma tam zostać oddane do użytku nowe muzeum, więc mamy już kolejny punkt nowej podróży.
POŻEGNANIE ZIMY W JAWORKACH
Lubię krótkie wypady w Pieniny. Teraz gdy skończyły się ferie jest cicho i spokojnie. Otoczenie przyrody zawsze działa na mnie uspokajająco, a spacery na świeżym powietrzu oczyszczają umysł. Z przyjemnością można pobyć też w gronie znajomych, rozpalić zimowe ognisko i zrobić kołową wersję kuligu. Zima kończy swoje panowanie. Niedługo usłyszeć będzie można śpiew ptaków i nowe zielone rośliny. To będzie czas na kolejny wypad.