TURECKIE WAKACJE W SIDE – RIWIERA TURECKA
Tegoroczne wakacje zapowiadały się dość można by powiedzieć nieciekawie. Szybujące w górę ceny wyjazdów zagranicznych sprawiły, że postanowiliśmy lato spędzić w domu na działce. Jednak jak to w naszym przypadku bywa okazja pojawiła się zupełnie niespodziewanie, dodatku w kierunku, którego całkowicie nie braliśmy pod uwagę. Zresztą jak powiemy, tu nie szukamy to często bywa, że właśnie tam jakimś dziwnym trafem lądujemy.
Nasz wyjazd rozpoczął się w Krakowie, więc bardzo dla nas bardzo komfortowo. Z Dworca Głównego pojechaliśmy pociągiem na Lotnisko w Balicach, a później samolotem na lotnisko w Antalyi. Z lotniska czekał nas jeszcze około 55 km transfer lotniskowy, trochę się zdziwiliśmy, że droga ta zajęła nam dobrze ponad 2,5 godziny. W tym czasie zatrzymaliśmy się na opcjonalną przekąskę taką jak frytki, kebab, lody, picie i takie tam ( ceny super wysokie ), dzięki czemu nie zdążyliśmy na tzw. nocną zupę w restauracji hotelowej. W hotelu pokój okazał się przyjemny, a dzięki temu, że był na piątym piętrze na poddaszu mieliśmy świetny widok na okolicę. Na szczęście w lodówce była zimna woda.
Pierwszego dni już wyspani zrobiliśmy rundkę po hotelu, żeby wiedzieć co gdzie jest. Śniadanie to jak i następne były bardzo różnorodne i pyszne, podobnie jak reszta posiłków. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Zakotwiczyliśmy się nad małym basenem i dopiero wieczorem, kiedy temperatura trochę się obniżyła wybraliśmy się na plażę porobić trochę zdjęć i podziwiać to co nad morzem najbardziej lubimy, czyli zachód słońca. Spacerowiczów było sporo, jednak każdy mógł wybrać skrawek dla siebie, my dotarliśmy do falochronu, tam było tylko kilka osób.
Żeby wyjazd nie był monotonny na zasadzie plażowanie i wygrzewanie się nad basenem kupiliśmy zabieg hammamu i wycieczkę zorganizowaną po okolicy.
Cały zabieg hammamu był bardzo przyjemny. Bardzo dobrze, że wybraliśmy się drugiego dnia kiedy skóra była jeszcze nie podrażniona przez słońce i to rzeczywiście polecam. Nasz pakiet składał się z suchej sauny, masażu w pianie, peelingu, masażu olejami i maseczki z zielonej glinki. Trochę żałowaliśmy, że kupiliśmy ten zabieg u rezydentki, ponieważ okazało się, że w naszym hotelu oferowana jest dokładnie ta sama usługa za te same pieniądze i nie trzeba marnować czasu na przejazdy i czekanie na transport.
Drugą wycieczką, którą kupiliśmy u rezydentki była wycieczka po Side i okolicy. Pierwszym przystankiem było Side antyczne. Malownicze miejsce rozciągające się na dość dużej powierzchni od strony morza. Przewodnik w języku polskim opowiedział kilka ciekawostek i faktów dotyczących historii Side. Przeszliśmy koło Nimfeum, domów z częścią handlową, bramę monumentalną, przeszliśmy obok teatru rzymskiego i dotarliśmy do świątyni Ateny i Apollina. Miejsce jest rzeczywiście przepiękne. My bardzo lubimy takie klimaty więc wróciliśmy tu ostatniego wieczoru. Warto wybrać się do muzeum, nam tym razem nie starczyło na to czasu.
Kilka ciekawostek z antycznego miasta: Pierwsze wzmianki o Side pochodzą z IV w.p.n.e. Większość pozostałości budowli jest z około II w., czyli z czasów świetności tego miasta za panowania Rzymian. Było to centrum handlowe, najczęściej jednak handlowano przyprawami, tkaninami, jak również niewolnikami, bito tu też własną monetę. Miasto przeżywało wzloty i upadki. Bardzo podupadło za sprawą piratów, a ostatecznie zostało mocno zniszczone podczas trzęsienia ziemi w IV w. Do Nimfeum, jak również do innych budowli słodka woda doprowadzana była akweduktami z gór Taurus. Najbardziej znane są kolumny świątyni Apollina, dzisiaj jest ich 6 jednak pierwotnie było ich 36.
Symbolem miasta jest granat.
Kolejnym punktem wycieczki był wodospad na rzece Manavgat. Wodospad jest bardzo ładny z lazurową wodą. Ciekawe miejsce na wycieczkowej mapie Side. Czasu wystarczyło żeby chwilę popatrzeć z kilku tarasów i na spokojnie zrobić zdjęcia. My oczywiście zapomnieliśmy lampy błyskowej, której przy tak słonecznej pogodzie jest niezbędną :).
Kolejnym punktem był rejs po rzece Manavgat. Przepłynięcie w jedną stronę trwa około 40 minut, a kończy się krótkim plażowaniem i kąpielą w morzu u ujścia rzeki do morza. Dla odmiany tutaj jest plaża żwirkowa. Istniała opcja wykupienia przejazdu na wielbłądach. W ramach przejazdu był dość smaczny obiad w postaci mięsa z frytkami i surówką. Powrót do miejsca początkowego.
Zwiedzaliśmy też meczet Cami Manavgat, potocznie zwany meczetem z czterema minaretami. Zadziwia pięknem i tajemniczością, bogato zdobiony ornamentami wewnątrz jak i na zewnątrz stanowi istną perełkę architektury sakralnej. Wyglądem nawiązuje do meczetu w Stambule.
Należy pamiętać o odpowiednim stroju. Skorzystałam z okryć udostępnionych dla wchodzących, dlatego wyglądałam jak krakowska przekupka, tylko brakowało mi koszyka z jajkami :).
Ostatnim punktem naszej wycieczki było muzeum oliwy wraz z degustacją oliwy, syropu z granatu i win z melona oraz granatu. Głównym punktem w tym miejscu był sklep z pamiątkami, ale ceny były 300% wyższe niż na przyhotelowym bazarku, więc nic nie kupiliśmy.
Cały wyjazd był super klimatyzowanym autokarem i to duży plus ( swoją drogą dziwne, że ile razy jeździłam z polskimi przewoźnikami na różne wycieczki tak w lecie w Polsce jak i na południe Europy zawsze był kłopot ze schłodzeniem autokaru).
Cena za wycieczkę była spora ( 29 euro/osobę), kiedy chce się pospacerować w po antycznym mieście, podejść pod wodospad i meczet w Manavgacie spokojnie można to ogarnąć za max 10 euro za dwie osoby. Busiki kursują bardzo często, a opłata to za 1 euro za wejście. Na parkingu pod parkiem archeologicznym jest coś w rodzaju punktu początkowego większości busików. Warto zapoznać się również z ofertą wycieczek fakultatywnych w hotelu i na przyhotelowych kramikach, ceny są sporo niższe niż u rezydenta.
W hotelu bardzo podobał się nam turecki wieczorek. Sala przyozdobiona w barwy narodowe ( trochę jak na wiejskim weselu 🙂 ), każdy dostawał bezalkoholowy drink owocowy, a do jedzenia była lokalna przystawka, której nazwy nie znalazłam. Na danie główne było mięsko do kebabów, kofty i wybór ryb, chlebek pita ( i oczywiście inne dania nie koniecznie tureckie), a na deser ogromny wybór słodyczy ozdobionych tureckimi akcentami, ale też baklawy i coś co przypominało nitki z bakaliami w miodzie ( super słodkie, ale pyszne). Uzupełnieniem wieczoru były oczywiście tańce i folklor turecki. Bardzo miły wieczór.
Do parku archeologicznego wróciliśmy w ostatni wieczór, wtedy też kupiliśmy bilety do teatru rzymskiego. Stopnie amfiteatru skonstruowane są tak, żeby nie męczyć się wchodząc po schodach i nie mieć wrażania, że się z nich spadnie schodząc, świetna lekcja architektury dla obecnych stadionów. Przeszliśmy się pod świątynię Appolina o zachodzie słońca, pospacerowaliśmy promenadą i wróciliśmy na późną kolację do hotelu.
W niedzielę od wschodu słońca do 9 rano jeszcze trochę poopalaliśmy się się przy basenie, zjedliśmy szybko śniadanie i o 9.30 musieliśmy opuścić hotel. Zbieranie gości po hotelach trwał 2,5 godziny, a potem przejazd na lotnisku z przerwą na kebaba przy tych samych budkach. Turcję opuściliśmy o 15.30. W mieszaniu w Krakowie byliśmy około 18.30.
Z naszych wojaży przywieźliśmy naturalne mydełka Dalan – dużą paczka 3 euro (pojedyncze wychodziły około 1,5 euro, balsam do ciała Dalan – 5 euro, turecką herbatę na wagę – 3 euro/100g, turecką kawę euro – 350g/g, przyprawy ok. 3 euro/100g ( rzeczywiście pachną o wiele intensywniej niż te kupowane w naszych sklepach), ze słodyczy Turkish delight około 5 euro za paczkę, chałwy (0,8 euro – 4 euro, ale ich akurat nie polecam, pomarańcze które dostawaliśmy do posiłków, magniesiki ( wiadomiks) po 1 euro/sztukę, przy zakupie co najmniej 5 był spory rabat, a na końcu kupiłam jeszcze taką cienką narzutę za 5 euro (to akurat był turecki produkt bez żadnych logotypów). Takie ceny są standardowe, można się targować, ale przy większych zakupach robionych w tym samym kramiku, dostaniecie np. więcej herbaty, słodyczy lub rabat.
Jak oceniam Side w kontekście naszego wyjazdu:
My mieszkaliśmy w hotelu Side Royal Paradise z opcją all inclusive, 6 dni i troszkę to jednak dla nas trochę za mało :).
Otoczenie hotelu i plaża są sprzątane tak z grubsza, leży sporo śmieci, ale też początkiem przydrożnego śmietniska są turyści mający głęboko gdzieś czystość i ekologię. W hotelu prawie wszystkie napoje są serwowane w szklankach wielokrotnego użytku (za to brawo), ale na plaży już w plastiku :(. Bardzo dobrym pomysłem było zabranie z domu metalowych butelek termosów szczególnie na plażę, można było w barze uzupełnić wodę i mieć ją schłodzoną w zasadzie dopóki się nie skończyła.
Bardzo dużo przyjeżdża tu osób rosyjsko języcznych, więc dla mówiących w tym języku problem komunikacji nie istnieje, angielski też nie jest problemem.
Obsługa hotelowa była taka sobie, niby robili co do nich należało, ale jakby nikt im głowy nie zawracał to byłoby lepiej.
Ceny wycieczek fakultatywnych, masaży i innych atrakcji są wysokie, o wiele wyższe niż w Polsce, np. koszt masażu tam gdzie byliśmy na hammamie zaczyna się od 220 zł/godz.
Przyhotelowy bazarek okazał się najtańszym punktem zakupów, ale z tego co widziałam na youtube w Stambule na bazarze jest o połowę taniej bez targowania. Swoją drogą nie miałam pojęcia, że ubrania i akcesoria z różnymi logotypami są sprzedawane aż tak oficjalnie. Szkoda, że trudno tu znaleźć coś tureckiego, bo przecież produkuje się w Turcji świetnej jakości ręczniki czy inne wyroby odzieżowe. Myślę, że prawdopodobnie trzeba szukać na bazarkach lub sklepach dla lokalsów trochę dalej od hoteli.
Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie praktycznie brak nachalności przez sprzedających, oczywiście zachęcają do zakupu ale kiedy powie się dziękuję, odpuszczają.
Mamy w planach wrócić do Turcji i zwiedzić na własną rękę jeszcze kilka atrakcji i oczywiście targ w Manavgacie lub Stambule. Czytałam, że są tu o wiele lepszy asortyment i niższe ceny niż pod hotelami. Przede wszystkim interesują nas lokalne owoce i przyprawy. Bardzo polecano nam tureckie banany, podobno są pyszne, nie sprzedawane w UE przez ich kształt niezgodny z normami. Chcielibyśmy też popróbować lokalnej kuchni w miejscach nie tylko dla turystów, zaintrygowały nas zupa z soczewicy, meze (przystawek) oraz pyszną pide czyli turecką odmianę pizzy.
Szczególnie polecam świeżo wyciskany sok z pomarańczy, jest przepyszny, słodziutki i bardzo orzeźwiający i kosztuje tylko 1 euro.
Turcja nas zaintrygowała na tyle, że chcemy jeszcze wrócić, ale na pewno w nieco chłodniejszych miesiącach bardziej nastawieni na lokalne atrakcje jak jedzenie, ręcznie wytwarzane pamiątki i piękne krajobrazy.
Zapraszam was też na nasz kanał na YouTube. W tym odcinku możecie zobaczyć nieco inne materiały z wyjazdu do Side. Zapraszam. KLIK
Dodatkowe koszty:
Koszt biletu PKP na lotnisko – 12,00 zł ( czas przejazdu około 20 minut)
Koszt biletu MPK na lotnisko – 8,00 zł ( czas przejazdu około 55 minut)
Zabieg hammamu opcja podstawowa – 19,00 euro /osobę
Wycieczka po Side i okolicy – 29,00 euro /osobę
Wejście do rzymskiego teatru – 55 LT – to koło 25,00 zł/osobę (dla dzieci są zniżki)
Przejazd busikiem – 1 euro za przejazd ( co ciekawe zatrzymują się tam gdzie na nie machacie )
Wieczorny spacer
Spacer po antycznym Side
Wodospad na rzece Manavgat
Meczet z czterema minaretami
Zakupy i degustacja
Wieczorny powrót do antycznego Side
Jedzonko
Nasze pamiątki
EGIPT – GÓRA MOJŻESZA I KLASZTOR ŚW. KATARZYNY
Taba jest świetną bazą wypadową na Półwysep Synaj, Izrael czy Jordanię. Opcji do wyboru było kilka: wyjazd na pustynię i wioski Beduinów, Jerozolima, Petra i Góra Synaj nazywaną Górą Mojżesza. My wybraliśmy nocny tracking właśnie na górę.
Wyjazd rozpoczęliśmy z pod hotelu o godz. 21.00. Dostaliśmy latarki, ale mamy dodatkowo swoje. Na parking pod Klasztorem Świętej Katarzyny dojeżdżamy jesteśmy pierwsi, obtaczają nas lokalni sprzedawcy, oferujący swoiste poncza, czapki, latarki, selfiesticki i w zasadzie trudno powiedzieć co jeszcze.
Marsz zaczynamy około północy wraz z naszym beduińskim przewodnikiem z poziomu 1570 m n.p.m .
Mijamy wielbłądy do wynajęcia. Beduini dość nachalnie będą nam oferować podwiezienie do ostatniej chatki z piciem i przekąskami przed schodami. Jest to na maksa drażniące, ale trzeba też popatrzeć na ich sytuację z drugiej strony. Jeżeli nie znajdą klienta, nie zarobią na utrzymanie zwierzaka i swojej rodziny.
Na początku trasa jest oświetlona, ale bardzo szybko kończy się światło. Drogę oświetlamy latarkami, widać tyle, żeby się nie potknąć. Za to gwiazdy świecą na niebie w takiej ilości, jakiej jeszcze nigdy wcześniej nie obserwowaliśmy.
Na trasie towarzyszą nam sympatyczne pieski. Te chcą od nas trochę jedzenia. Większość mojego prowiantu zjadł wygłodniały psiak, taki trochę trzymający się z boku. Część naszej grupy również podzieliła się ze zwierzakami.
Przy każdej chatce jest punkt kontrolny, przewodnik sprawdza czy wszyscy dotarli. Co jakiś czas robimy odpoczynki. Każdy idzie jak może, niektórzy skorzystali z wielbłądowej podwózki.
I tu moje przemyślenia :). Wielbłąd ma udźwig do około 500 kg, więc nasz ciężar nie robi na nim dużego wrażenia. Lepiej dla niego kiedy przejdzie po niezbyt trudnej trasie niż leży przywiązany na krótkim sznurku do kamienia. Sami zdecydujcie czy wejdziecie, czy może wjedziecie jakieś 70% trasy, dając przy tym utrzymanie lokalnym mieszkańcom.
Końcowy odcinek to ponad 700 kamiennych schodów. Daje mi się we znaki. Jesteśmy już wysoko i powietrze jest rzadsze, a przy tym mroźne.
Najdłuższy postój robimy w chatce przed ostatnim odcinkiem do szczytu. Łukasz ma porządne buty trackingowe, ja niestety trampki – bardzo zły wybór. Jest zimno, można jednak wypożyczyć kocyk podobno z wielbłądziej wełny, zabierzemy je na szczyt. W każdym razie robi robotę. Siedzimy opatuleni i robi się trochę lepiej. Ciepła kawa pachnie z pieca. (Warto zabrać ze sobą kubek termiczny na ciepłą herbatkę lub kawę w “coffie shopach” na trasie ). Nasz przewodnik mówi, że cieplej poczekać w chatce, niż marznąć na szczycie. Tam dodatkowo wieje wiatr.
Wyruszamy na ostatni etap trasy o idealnym czasie, kiedy robi się delikatny brzask. Jestem z siebie dumna, to mój pierwszy dwutysięcznik na nogach 2285 m.n.p.m. ( w trampkach, brawo Ela).
Na horyzoncie dzieje się magia, góry przygotowują się na wschodzące słońce. Odsłaniają przepiękne kolory, mgły przeplatające wierzchołki.
Wszyscy czekają na słońce, część opatulonych w koce, wygląda co najmniej osobliwie. Ciepłe słońce zaczyna ogrzewać nasze twarze. To zadziwiające jak szybko robi się przyjemnie. Szczyt nie jest duży. Trochę z boku jest zamknięta kaplica, ale to ze względów bezpieczeństwa. Wraz z grupami, dotarli tu też egipscy żołnierze czuwający nad turystami.
Słońce oświetla całą panoramę, widoki są niesamowite. Kolor gór też.
Wracamy do miejsca ostatniego postoju. Teraz widać, jak ubogie są te chatki szumnie podpisane “caffe shopami”.
Przez całą drogę powrotną podziwiamy góry, nikt nasz na szczęście nas nie pogania. Dopiero teraz widać jaką trasę pokonaliśmy. Końcowy odcinek jest trudny, stromy i wysoki. Chyba lepiej było nie wiedzieć gdzie mamy dojść.
Po drodze o dziwo są nawet toalety.
Mamy się spotkać się z pilotem wycieczki przy wejściu do Klasztoru Św. Katarzyny. Klasztor ten jest najstarszym z istniejących chrześcijańskich klasztorów na świecie, usytuowany wąskiej dolinie Wadi al-Dajr u stóp Góry Świętej Katarzyny i góry Synaj w miejscowości Święta Katarzyna w muhafazie Południowy Synaj, w Parku Narodowym Święta Katarzyna, na wysokości 1570 m n.p.m. Został umieszczony wraz z okolicą na liście światowego dziedzictwa UNESCO.
Klasztor Św. Katarzyny został wzniesiony gdzie tradycyjnie dokonało się objawienie Boga Mojżeszowi, do dzisiaj rośnie “Gorejący Krzew”, a z ogrodu widać Górę Synaj na której Mojżesz otrzymał od Boga Dziesięć Przykazań. W klasztorze znajdziemy Studnię Mojżesza oraz Kaplicę Krzewu Gorejącego. Tutejsi zakonnicy zapewniają, że właśnie tu Mojżesz po raz pierwszy był świadkiem obecności Boga Jahwe, który pod postacią gorejącego krzewu objawił mu swoje imię Jahwe. Bóg nakazał mu spełnić misję wyprowadzenia ludu izraelskiego z Egiptu i osiedlenia go w ziemi Kanaan. Mnisi uważają to miejsce za najświętsze na ziemi, dlatego proszą gości o zdjęcie butów – tak jak według Biblii Bóg nakazał Mojżeszowi . Trzeba pamiętać o odpowiednim ubiorze, który jest surowo egzekwowany przez tutejszych zakonników.
W 337 r. n.e. cesarzowa Helena poleciła wznieść kaplicę upamiętniającą to wydarzenie. Klasztor należy do prawosławnych Greków, obecnie żyje tu ok. 20 mnichów. W X w. na terenie monasteru wybudowano także mały meczet z minaretem – prawdopodobnie dla beduinów zatrudnianych do pracy. Co ciekawe trzykondygnacyjna wieża kościoła góruje nad minaretem, co w krajach islamskich zdarza się niezwykle rzadko.
26 lutego 2000 podczas pielgrzymki do Egiptu Jan Paweł II odwiedził to miejsce jako pierwszy papież w historii.
W klasztorze przechowywany jest bogaty zbiór wczesnochrześcijańskich ilustrowanych manuskryptów w różnych językach oraz ikon, grecki manuskrypt biblijny z IV wieku, tzw. Kodeks Synajski, najstarsza na świecie cały tekst Biblii oraz teksty wielu językach.
Z piękniejszych pamiątek są kule z ametystami i ręcznie robione bransoletki z naturalnych minerałów.
Trzeba tutaj wiedzieć, że prywatny wyjazd jest tu raczej niemożliwy ze względu na obowiązujące przepisy bezpieczeństwa. Warto wybrać legalną wycieczkę, gdzie policjant turystyczny stanowi zabezpieczanie wyjazdu, jak również zajmuje się rozmowami z policjantami czy wojskowymi na bramkach bezpieczeństwa. Nie ma wtedy niepotrzebnych przestojów, ani problemów.
Czasami w internecie można spotkać oferty za pół ceny, ale są to wycieczki na tzw rodzinę czy przyjaciół i w razie jakichkolwiek problemów możecie być nawet zostawieni sami na pustyni. Środki transportu też bywają różne.
Zapraszam również do obejrzenia postu z hotelu w Tabie link tutaj.
Koszty:
70 dolarów – koszt wyjazdu
5 dolarów – wstęp do parku i miejscowości Święta Katarzyna
5 dolarów – wstęp do biblioteki w Klasztorze Św. Katarzyna
20 dolarów – podwózka wielbłądem
3 dolary – wypożyczenie kocyka
2 dolary – kawa lub herbata
1/3 dolara – toaleta
dowolny datek dla przewodnika i kierowcy autobusu
WAKACJE W ZIMIE – TABA, EGIPT
Na polu szaro i zimno. W planach trochę wolnych dni. Szybka decyzja, jedziemy gdzieś gdzie świeci słońce i można nazbierać dużo pozytywnych emocji. Jedziemy do Egiptu. Pierwszym naszym wyborem była Hurghada i ten sam hotel co poprzednio, ale za długo zwlekaliśmy z zakupem. Okazało się, że wszystkie miejsca w samolocie są zajęte. Do wyboru mieliśmy Tabę, którą trochę pomijaliśmy. Zupełnie bezpodstawnie obawialiśmy się o bezpieczeństwo. Wybraliśmy hotel Mosaique Beach Resort.
Taba to beduińska miejscowość turystyczna w północnej części Zatoki Akaba. Ze względu na swoje położenie nazywana jest “Bramą na Synaj”.
Dopiero w 2005 roku wybudowano duży kompleks turystyczny Taba Heights oraz niedawno powstałe lotnisko, odległe od kurortu o około 15km.
Taba jest świetnym wyborem na bazę wypadową do Jerozolimy, Petry czy Górę Mojżesza.
Po przylocie okazało się, że musimy poczekać na policję turystyczną, która miała nas konwojować do hotelu. Niektórzy mieli pretensje, że policja już na nas nie czekała, jednak trzeba wiedzieć, że to oni wyświadczają przysługę, trzeba czekać i już. Bez nich i tak żaden autobus nie ruszy.
W hotelu, pomimo późnej pory przywitano nas bardzo miło. Dostaliśmy pokoje z wyjściem na ogród i cudownym widokiem na morze. Miłym zaskoczeniem była kolacja przyniesiona do pokojów.
W takich okolicznościach poranna kawa smakowała jak w bajce.
Śniadanie było dla nas prawdziwą ucztą. Warzywa surowe i grillowane, sałatki, sery, jogurty, pieczywo, wypieki słodkie i wytrawne, gotowane fasole, cieciorka, jajka, kiełbaski i co kto chce, a moją największą przyjemnością były pomarańcze, grejpfruty i melony, które dojrzewały w słońcu a nie w magazynowych paczkach. Często pojawiały się też banany, figi czy daktyle.
Obiad i kolacja były równie urozmaicone i bogate w warzywa i owoce co śniadania. Dodatkowo serwowano maksymalnie pyszne i słodkie desery oraz wino egipskie.
Czas na wygrzewanie się w słońcu. Plaża piaszczysta z żwirowym zejściem do morza z leżakami. Bar z napojami w zasięgu ręki.
Na plaży ciągle się tu coś działo, stretching ( byliśmy zawsze), aerobik, siatkówka, nauki tańców …
Rafa koralowa jest bardzo uboga, a właściwie w dużej części martwa za sprawą turystów. Na szczęście po woli odbudowuje się, pojawiają się nowe okazy, a w szczelinach można spotkać kolorowe rybki. biorąc pod uwagę temperaturę, snurkowało niewiele osób. Woda była trochę chłodna, ale najmniej przyjemne było wyjście z wody.
Mało było osób, próbujących coś sprzedać na plaży, a jeżeli już się pojawiali to prezentowali swoją ofertę i pokazywali gdzie stacjonują. Masaże okazały się dla mnie rewelacyjne, bolący kark odszedł na cały pobyt w zapomnienie.
Zauroczył nas wschód słońca z nad morza i zachody słońca nad górami. Kolory nad wodą i masywami skalnymi z każdą chwilą wyglądały inaczej. Warto choćby raz wstać wcześniej o 6.30 i zobaczyć spektakl wschodu słońca. O tej porze można spotkać dosłownie kilka osób spacerujących po ogrodzie czy brzegiem morza.
Późnymi popołudniami, jeszcze przed kolacją przyjemnie spacerowało się długim deptakiem wzdłuż hoteli, aż do malutkiego portu.
Z drugiej strony zatoki każdego wieczoru mrugały do nas światła z Izraela. Jordanii i Arabii Saudyjskiej.
Fajną opcją okazała się kolacja tajska przygotowywana dla nas na naszych oczach. Atrakcji dostarczały buchające płomienie i jak to określił kucharz “muzyka metalowych narzędzi kucharskich”. Wszystkie serwowane dania niesamowicie nam smakowały.
Z prezentów do domu wybraliśmy kawy, chałwy i mnóstwo kadzidełek, tych ostatnich w bardzo dobrej cenie. Nie obyło się też bez magnesików na lodówkę.
Spotkaliśmy fantastycznych ludzi z którymi miło spędzaliśmy czas. Kasia i Ania, nasze sąsiadki z pokoju obok, zawsze uśmiechnięte i zadowolone od samego rana, nie pozwalały nam nawet na chwilę zapomnieć, że jesteśmy na wakacjach.
Rewelacyjnie spędziliśmy czas. Już na lotnisku we Wrocławiu chcieliśmy wracać.
W kolejnym poście będzie o wycieczce na Górę Mojżesza i dlaczego trampki to nie jest odpowiednie obuwie.
SZLAK NA KOŚCIELEC
Tatry to takie miejsce które pięknie jest o każdej porze roku. Na wędrówkę nie trzeba wiele, wystarczy zabrać plecak, wygodne buty, dobry humor i opcjonalnie super towarzystwo.
W ostatnią niedzielę wyruszyliśmy w drogę przed czwartą. Chcieliśmy wejść na szlak jak najwcześniej żeby uniknąć weekendowych tłumów. Na szlakach nie było jednak zbyt tłocznie, chyba większość wystraszyły alerty pogodowe. Oszczędzając siłę podjechaliśmy busem pod stację kolejki. Swoją drogą kolejka do kolejki o 6.15 liczyła już kilkanaście osób, a pierwszy wyjazd dopiero o 8.00.
( Ela) Z Kuźnic wyruszamy o 6.20. Super czas. Wybraliśmy niebieski szlak na Przełęcz między Kopami. Tutaj nasza grupka się rozłącza. Chłopaki maszerują szybciej, chcą zdobyć szczyt, a ja wolę spokojny marsz, podziwianie widoków i robienie zdjęć.
Na przełęczy idealne miejsce na ciepłą herbatkę, domową drożdżówkę z borówkami i widoki. Można się zapatrzeć i siedzieć na ławeczkach choćby pół dnia. Trzeba ruszać dalej do Hali Gąsienicowej. Po około 25 minutach wyłania się przepiękna panorama Tatr. Trudno oderwać wzrok. W oddali góruje Kościelec. W chłodniejszy dzień szczerze polecam żurek w Schronisku Murowaniec, a po długim marszu herbatę z cytryną albo zimne piwo i domową szarlotkę.
Na zimne piwko przyjdzie czas, bo teraz ruszam dalej. Z Hali Gąsienicowej na Czarny Staw w dalszym ciągu prowadzi niebieski szlak. Dość szybko bo niespełna po pół godzinie jestem na miejscu. Dopiero tutaj widzi się potęgę gór. Czarny Staw jest jeziorem polodowcowym położonym na wysokości 1628 m n.p.m. Mały spacerek brzegiem jeziora w jednej z najpiękniejszych polskich scenerii. Nie tylko z widoków ale też okruszków cieszą się kaczki celebrytki, które z chęcią pozują do zdjęć :). Tutaj też mam mały dylemat czy ruszyć za chłopakami. Znam szlak na Przełęcz Karb. Tym razem smuteczkiem sobie odpuszczę. Z małym smuteczkiem, ale trzeba liczyć siły na zamiary, tym bardziej że idę sama.
Trochę zazdroszczę chłopakom widoków, bo czym wyżej tym piękniejsza panorama. Uszy do góry, przecież to nie ostatnie wyjście w góry.
Szybko wracam na Halę Gąsienicową i ruszam w kierunku Doliny Zielonej Gąsienicowej najpierw niebieskim a potem czarnym szlakiem. Bajeczne strumyki, jeziora podlodowcowe, względna cisza i spokój. Nad Zielonym Jeziorem Gąsienicowym robię sobie dłuższy postój. Mam czas. Delektuję się niesamowitymi widokami. W takich chwilach włożony wysiłek totalnie nie ma znaczenia. Liczy się tu i teraz. Takich widoków nie da się zobaczyć inaczej niż dotrzeć w takie magiczne miejsce.
(Łukasz) Trasa do Czarnego Stawu Gąsienicowego nie jest bardzo trudna. Tutaj bardziej liczy się kondycja. Po krótkim odpoczynku nad Czarnym Stawem ruszamy czarnym szlakiem na Przełęcz Karb. Wejście jest już bardziej wymagające. Wspinaczka po dużych kamieniach i stromym szlaku daje w kość. Z każdym metrem widoki są coraz bardziej rozległe, pełniejsze. Czarny Staw w dole, dopiero teraz widać jego pełne piękno. Na przełęczy krajobraz zachwyca. Warto było włożyć tyle wysiłku żeby tu dotrzeć. Jesteśmy na wysokości 1 853 m.n.p.m. Przed nami Kościelec.
Trasa na Kościelec należy do dosyć trudnych. Na pewno nie jest dla osób które rozpoczynają swoją wielką przygodę z Tatrami Wysokimi. Nie ma tu żadnych zabezpieczeń w postaci łańcuchów czy drabinek. To moje drugie podejście, poprzednio przez nadchodzącą burzę zrezygnowaliśmy w połowie. Początkowo nie jest szlak nie sprawia trudności, ale dość szybko pojawia się skalny kominek a potem ekspozycje. Im wyżej tym bardziej strome podejście, trzeba angażować nie tylko nogi ale też ręce. Do szczytu już niedaleko, ale tu znów kolejna stroma kamienna płyta. Jeszcze tylko skalny kominek i jesteśmy na miejscu 2 155 m.n.p.m. Trochę tłoczno, ale widoki wynagradzają wszystkie trudy. Jeszcze kilka zdjęć i wracamy.
(Ela) Podchodzę jeszcze wyżej. Tutaj się spotykamy. Wracamy doliną w kierunku Schroniska Murowaniec na zasłużone kwaśnice i szarlotki.
Do Kuźnic wracamy niebieskim szlakiem przez Boczań. Trzeba maksymalnie się skupić bo luźne kamyki usuwają się spod nóg, a później wystające kamienie też mogą być zdradliwe.
Trasę skończyliśmy koło 16.00 na pysznych zakopiańskich lodach. Telefon wyliczył mi 28 km i 33 piętra, ciekawe ile to kalorii 🙂
Po minio prognoz takich na dwoje babka wróżyła, pogoda była najlepsza jaką mogliśmy sobie wymyślić. Słońce świeciło przez chmury, dzięki czemu nie było bardzo gorąco, delikatny jak na góry wiatr chłodził podczas marszu.
W domu w duchu zero waste przygotowaliśmy ciepłą herbatę, wodę z miodem i cytryną, kanapki i drożdżowe ciasto upieczone specjalnie na tę okazję.
Koszty:
Parking na ul. B. Czecha ( pomiędzy Rondem Jana Pawła II a Wielką Krokwią) okazał się bezpłatny
Przejazd do Kuźnic 5 zł/os
Wejście do Tatrzańskiego Parku Narodowego 5 zł dorośli, ulgowy 2,5 zł
Żurek w schronisku ok. 20 zł, piwo 10,00 zł, szarlotka 10,00 zł
WAKACJE W EGIPCIE
Pomysł na wakacje wpadł nam zupełnie przypadkowo. Podczas niedzielnego śniadania stwierdziliśmy, że tegoroczne wakacje nie mogą nam się całkowicie zmarnować. Początkowo nie braliśmy pod uwagę Egiptu ze względu na obiegowe opinie o braku bezpieczeństwa, które swoją drogą okazały się zupełnie bezpodstawne. Przekonały nas przede wszystkim bogata oferta hoteli wyższym standardzie, cieplutkie Morze Czerwone i korzystne ceny. Szukaliśmy hotelu z plażą, przystosowanego raczej dla par, a nie rodzin z dziećmi. Wybór padł na hotel Coral Beach w Hurghadzie.
Po niespełna czterech godzinach lotu przywitała nas słoneczna pogoda. Wjazd do hotelu od samego początku robił wrażenie elegancji i komfortu. Apartament z dużą sypialnią bardzo nam się spodobał, zabudowa bungalowa z tarasami dawała świetne poczucie prywatności. Obiekt jest bardzo duży z zadbaną, przepiękną roślinnością. Nasz pokojowy codziennie wywoływał uśmiech czarami z ręczników. Moim ulubieńcem był słonik. Wszyscy pracownicy hotelu byli bardzo mili i dbali żeby spełnić wymaganiom gości.
Ciepła, lazurowa plaża z wieloma zakątkami to było dokładnie to czego szukaliśmy. Wybieraliśmy ustronny cypel, gdzie słychać było szum fal, a woda sięgała maksymalnie do moich ramion. Warto dodać, że serwis plażowy wraz z ręcznikami tutaj jest bezpłatny, co daje dosyć dużą oszczędność.
Posiłki urozmaicone i smaczne w tak szerokiej ofercie, że największym problemem było co wybrać. Mnie kusiły sałatki z melonem pod każdą postacią. Na kolacje przygotowywano na tarasie dodatkowo dania z ryb i mięs z grilla. Do obiadów i kolacji mogliśmy delektować się rewelacyjnym egipskim winem. Lubiliśmy też spędzać czas w barze w lobby. Polecam choć raz spróbować kawę po turecku.
Zachody słońca na tle czerwonych gór wyglądały obłędnie, szkoda tylko, że ten spektakl tak szybko się kończył, bo słońce w Egipcie zachodzi naprawdę szybko i stosunkowo dość wcześnie, bo w sierpniu koło 18.00.
Postanowiliśmy też zobaczyć wschód słońca o 5.18. Dla takich chwil warto jechać bardzo daleko. Wczesnym rakiem i wieczorem kiedy na plaży jest już mało osób zrobiliśmy trochę zdjęć.
Animatorzy starali się zapewnić atrakcje przez cały dzień. Nad bezpieczeństwem i dobrym humorem na plaży czuwał bardzo sympatyczny ratownik, który pomimo wysiłków nie nakłonił mnie do snurkowania na głębokiej wodzie :(. Nad niektórymi animacjami można jeszcze popracować, choć dzień przed naszym wylotem pojawiło się kilka nowych, sympatycznych osób. Fajnie wyglądał występ z tańcem brzucha i wirującym chłopakiem.
Jedyne co nam przeszkadzało to panowie, którzy chodzili po plaży i namawiali na oferty spa, wycieczek i nauki kajtu i surfingu i tym podobne. W samych ofertach nie ma oczywiście niczego złego, ale bycie namawianym na coś co piętnaście minut jest już dość irytujące.
Kilka przydatnych informacji:
Napiwki to nie to samo co bakszysz, oczywiście nie są obowiązkowe, ale mile widziane. Warto sobie uświadomić, że egipscy pracownicy na szeregowych stanowiskach zarabiają niewiele i taka forma jest częścią ich wynagrodzenia. Na spotkaniu z rezydentem warto poprosić o udzieleniu informacji gdzie napiwki się daje, a gdzie jest to niegrzeczne lub niepotrzebne. Trochę się to różni w Egipcie.
Nie każde kłopoty z żołądkiem to od razu zemsta faraona. Często taki dyskomfort spowodowany jest zbyt obitymi i namieszanymi posiłkami, bo przecież wszystko wygląda pysznie i chciało by się spróbować. Należy przede wszystkim dużo pić, ale już w cudowne właściwości coli w ilościach hurtowych już nie do końca wierzę. Warto też płukać zęby przegotowaną wodą. Na miejscu w aptekach można kupić Antinal ( lokalna nazwa Nifuroksazydu) który kosztuje około 3-5 dolarów, ale zazwyczaj wciskają dwa preparaty za około 27 dolarów. Przed wyjazdem można też zaopatrzyć się w Nifuroksazyd, który kosztuje około 6 zł.
W hotelowym lobby dla gości udostępniany jest internet, ale działa bardzo wolno i w zasadzie udaje się korzystać tylko z komunikatorów. Jeżeli komuś zależy na przyzwoitym działaniu internetu warto zaopatrzyć się w egipską kartę dostępną na stoiskach operatorów na lotnisku, bo korzystanie z usług na roamingu na prawdę sporo kosztuje.
Z Egiptu nie wolno wywozić muszli, elementów rafy koralowej ani wyrobów ze zwierząt chronionych takich jak torebki czy buty. Jest to surowo przestrzegane i grozi na prawdę surowymi karami z więzieniem włącznie.
Szkoda było wracać, zostalibyśmy trochę dłużej, ale jesteśmy pewni, że to nie ostatni pobyt w Egipcie.
Serdecznie dziękujemy za tak miłe przyjęcie nas w Hurghadzie.
W następnym poście znajdzie się relacja z naszych wycieczek fakultatywnych.
Chciałoby się patrzeć dłużej na tak niesamowite zachody słońca nad górami, ale to zjawisko trwa bardzo krótko.
Wschody słońca trwają równie krótko, tym razem bajeczne widowisko roztacza się nad morzem. Dla takich widoków warto wstać o piątej rano.
Sukienka z falbanką ZAFUL.
W tak czystej i ciepłej wodzie snurkowanie w otoczeniu rafy i kolorowych ryb to sama przyjemność.
Spacery przed zachodem słońca kiedy na plaży nie ma już prawie nikogo na długo zostaną w naszych wspomnieniach.
Kawa w klimatycznym barze to zawsze świetna okazja na rozmowę z nowymi znajomymi.
JOGURTOWE CIASTO Z CZEREŚNIAMI
Sezon na czereśnie definitywnie się zakończył, a w zasadzie szpaki dokończyły dzieła. Szkoda, bo to jedne z najpyszniejszych owoców które smakują rewelacyjnie nawet prosto z drzewa. Czereśniowe drzewka w tym roku przeżywały urodzaj jakiego dawno nie było, a my dzięki temu objadaliśmy się pysznymi koralikami, a w wersji przetworzonej również koktajlami i ciastem. Proste jogurtowe ciasto delikatnie posypane cukrem pudrem świetnie smakuje z czereśniami, ale też porzeczki czy borówki sprawdzą się rewelacyjnie.
SKŁADNIKI:
5 jajek
1 szklanka cukru
( 350 g) 1 kubek jogurtu
3/4 szklanki oleju
4 szklanki mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
cukier puder do posypania
Jajka ucieramy z cukrem do uzyskania białej masy, dodajemy olej i jogurt w dalszym ciągu mieszając. Na koniec dodajemy mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia i dokładnie mieszamy. Owoce myjemy i osuszamy je na ręcznikach papierowych. Nakładamy do dwóch keksówek wyłożonych papierem do pieczenia, na wierzch wykładamy dość gęsto owoce i pieczemy około 55 minut w temperaturze 180 stopni. Koniec pieczenia sprawdzamy drewnianym patyczkiem, kiedy na wbitym patyczku nie pozostają kawałeczki ciasta placek jest upieczony. Ostudzone ciasto wyjmujemy z foremek i posypujemy cukrem pudrem.
SMACZNEGO !!!