EGIPT – GÓRA MOJŻESZA I KLASZTOR ŚW. KATARZYNY
Taba jest świetną bazą wypadową na Półwysep Synaj, Izrael czy Jordanię. Opcji do wyboru było kilka: wyjazd na pustynię i wioski Beduinów, Jerozolima, Petra i Góra Synaj nazywaną Górą Mojżesza. My wybraliśmy nocny tracking właśnie na górę.
Wyjazd rozpoczęliśmy z pod hotelu o godz. 21.00. Dostaliśmy latarki, ale mamy dodatkowo swoje. Na parking pod Klasztorem Świętej Katarzyny dojeżdżamy jesteśmy pierwsi, obtaczają nas lokalni sprzedawcy, oferujący swoiste poncza, czapki, latarki, selfiesticki i w zasadzie trudno powiedzieć co jeszcze.
Marsz zaczynamy około północy wraz z naszym beduińskim przewodnikiem z poziomu 1570 m n.p.m .
Mijamy wielbłądy do wynajęcia. Beduini dość nachalnie będą nam oferować podwiezienie do ostatniej chatki z piciem i przekąskami przed schodami. Jest to na maksa drażniące, ale trzeba też popatrzeć na ich sytuację z drugiej strony. Jeżeli nie znajdą klienta, nie zarobią na utrzymanie zwierzaka i swojej rodziny.
Na początku trasa jest oświetlona, ale bardzo szybko kończy się światło. Drogę oświetlamy latarkami, widać tyle, żeby się nie potknąć. Za to gwiazdy świecą na niebie w takiej ilości, jakiej jeszcze nigdy wcześniej nie obserwowaliśmy.
Na trasie towarzyszą nam sympatyczne pieski. Te chcą od nas trochę jedzenia. Większość mojego prowiantu zjadł wygłodniały psiak, taki trochę trzymający się z boku. Część naszej grupy również podzieliła się ze zwierzakami.
Przy każdej chatce jest punkt kontrolny, przewodnik sprawdza czy wszyscy dotarli. Co jakiś czas robimy odpoczynki. Każdy idzie jak może, niektórzy skorzystali z wielbłądowej podwózki.
I tu moje przemyślenia :). Wielbłąd ma udźwig do około 500 kg, więc nasz ciężar nie robi na nim dużego wrażenia. Lepiej dla niego kiedy przejdzie po niezbyt trudnej trasie niż leży przywiązany na krótkim sznurku do kamienia. Sami zdecydujcie czy wejdziecie, czy może wjedziecie jakieś 70% trasy, dając przy tym utrzymanie lokalnym mieszkańcom.
Końcowy odcinek to ponad 700 kamiennych schodów. Daje mi się we znaki. Jesteśmy już wysoko i powietrze jest rzadsze, a przy tym mroźne.
Najdłuższy postój robimy w chatce przed ostatnim odcinkiem do szczytu. Łukasz ma porządne buty trackingowe, ja niestety trampki – bardzo zły wybór. Jest zimno, można jednak wypożyczyć kocyk podobno z wielbłądziej wełny, zabierzemy je na szczyt. W każdym razie robi robotę. Siedzimy opatuleni i robi się trochę lepiej. Ciepła kawa pachnie z pieca. (Warto zabrać ze sobą kubek termiczny na ciepłą herbatkę lub kawę w “coffie shopach” na trasie ). Nasz przewodnik mówi, że cieplej poczekać w chatce, niż marznąć na szczycie. Tam dodatkowo wieje wiatr.
Wyruszamy na ostatni etap trasy o idealnym czasie, kiedy robi się delikatny brzask. Jestem z siebie dumna, to mój pierwszy dwutysięcznik na nogach 2285 m.n.p.m. ( w trampkach, brawo Ela).
Na horyzoncie dzieje się magia, góry przygotowują się na wschodzące słońce. Odsłaniają przepiękne kolory, mgły przeplatające wierzchołki.
Wszyscy czekają na słońce, część opatulonych w koce, wygląda co najmniej osobliwie. Ciepłe słońce zaczyna ogrzewać nasze twarze. To zadziwiające jak szybko robi się przyjemnie. Szczyt nie jest duży. Trochę z boku jest zamknięta kaplica, ale to ze względów bezpieczeństwa. Wraz z grupami, dotarli tu też egipscy żołnierze czuwający nad turystami.
Słońce oświetla całą panoramę, widoki są niesamowite. Kolor gór też.
Wracamy do miejsca ostatniego postoju. Teraz widać, jak ubogie są te chatki szumnie podpisane “caffe shopami”.
Przez całą drogę powrotną podziwiamy góry, nikt nasz na szczęście nas nie pogania. Dopiero teraz widać jaką trasę pokonaliśmy. Końcowy odcinek jest trudny, stromy i wysoki. Chyba lepiej było nie wiedzieć gdzie mamy dojść.
Po drodze o dziwo są nawet toalety.
Mamy się spotkać się z pilotem wycieczki przy wejściu do Klasztoru Św. Katarzyny. Klasztor ten jest najstarszym z istniejących chrześcijańskich klasztorów na świecie, usytuowany wąskiej dolinie Wadi al-Dajr u stóp Góry Świętej Katarzyny i góry Synaj w miejscowości Święta Katarzyna w muhafazie Południowy Synaj, w Parku Narodowym Święta Katarzyna, na wysokości 1570 m n.p.m. Został umieszczony wraz z okolicą na liście światowego dziedzictwa UNESCO.
Klasztor Św. Katarzyny został wzniesiony gdzie tradycyjnie dokonało się objawienie Boga Mojżeszowi, do dzisiaj rośnie “Gorejący Krzew”, a z ogrodu widać Górę Synaj na której Mojżesz otrzymał od Boga Dziesięć Przykazań. W klasztorze znajdziemy Studnię Mojżesza oraz Kaplicę Krzewu Gorejącego. Tutejsi zakonnicy zapewniają, że właśnie tu Mojżesz po raz pierwszy był świadkiem obecności Boga Jahwe, który pod postacią gorejącego krzewu objawił mu swoje imię Jahwe. Bóg nakazał mu spełnić misję wyprowadzenia ludu izraelskiego z Egiptu i osiedlenia go w ziemi Kanaan. Mnisi uważają to miejsce za najświętsze na ziemi, dlatego proszą gości o zdjęcie butów – tak jak według Biblii Bóg nakazał Mojżeszowi . Trzeba pamiętać o odpowiednim ubiorze, który jest surowo egzekwowany przez tutejszych zakonników.
W 337 r. n.e. cesarzowa Helena poleciła wznieść kaplicę upamiętniającą to wydarzenie. Klasztor należy do prawosławnych Greków, obecnie żyje tu ok. 20 mnichów. W X w. na terenie monasteru wybudowano także mały meczet z minaretem – prawdopodobnie dla beduinów zatrudnianych do pracy. Co ciekawe trzykondygnacyjna wieża kościoła góruje nad minaretem, co w krajach islamskich zdarza się niezwykle rzadko.
26 lutego 2000 podczas pielgrzymki do Egiptu Jan Paweł II odwiedził to miejsce jako pierwszy papież w historii.
W klasztorze przechowywany jest bogaty zbiór wczesnochrześcijańskich ilustrowanych manuskryptów w różnych językach oraz ikon, grecki manuskrypt biblijny z IV wieku, tzw. Kodeks Synajski, najstarsza na świecie cały tekst Biblii oraz teksty wielu językach.
Z piękniejszych pamiątek są kule z ametystami i ręcznie robione bransoletki z naturalnych minerałów.
Trzeba tutaj wiedzieć, że prywatny wyjazd jest tu raczej niemożliwy ze względu na obowiązujące przepisy bezpieczeństwa. Warto wybrać legalną wycieczkę, gdzie policjant turystyczny stanowi zabezpieczanie wyjazdu, jak również zajmuje się rozmowami z policjantami czy wojskowymi na bramkach bezpieczeństwa. Nie ma wtedy niepotrzebnych przestojów, ani problemów.
Czasami w internecie można spotkać oferty za pół ceny, ale są to wycieczki na tzw rodzinę czy przyjaciół i w razie jakichkolwiek problemów możecie być nawet zostawieni sami na pustyni. Środki transportu też bywają różne.
Zapraszam również do obejrzenia postu z hotelu w Tabie link tutaj.
Koszty:
70 dolarów – koszt wyjazdu
5 dolarów – wstęp do parku i miejscowości Święta Katarzyna
5 dolarów – wstęp do biblioteki w Klasztorze Św. Katarzyna
20 dolarów – podwózka wielbłądem
3 dolary – wypożyczenie kocyka
2 dolary – kawa lub herbata
1/3 dolara – toaleta
dowolny datek dla przewodnika i kierowcy autobusu
WAKACJE W ZIMIE – TABA, EGIPT
Na polu szaro i zimno. W planach trochę wolnych dni. Szybka decyzja, jedziemy gdzieś gdzie świeci słońce i można nazbierać dużo pozytywnych emocji. Jedziemy do Egiptu. Pierwszym naszym wyborem była Hurghada i ten sam hotel co poprzednio, ale za długo zwlekaliśmy z zakupem. Okazało się, że wszystkie miejsca w samolocie są zajęte. Do wyboru mieliśmy Tabę, którą trochę pomijaliśmy. Zupełnie bezpodstawnie obawialiśmy się o bezpieczeństwo. Wybraliśmy hotel Mosaique Beach Resort.
Taba to beduińska miejscowość turystyczna w północnej części Zatoki Akaba. Ze względu na swoje położenie nazywana jest “Bramą na Synaj”.
Dopiero w 2005 roku wybudowano duży kompleks turystyczny Taba Heights oraz niedawno powstałe lotnisko, odległe od kurortu o około 15km.
Taba jest świetnym wyborem na bazę wypadową do Jerozolimy, Petry czy Górę Mojżesza.
Po przylocie okazało się, że musimy poczekać na policję turystyczną, która miała nas konwojować do hotelu. Niektórzy mieli pretensje, że policja już na nas nie czekała, jednak trzeba wiedzieć, że to oni wyświadczają przysługę, trzeba czekać i już. Bez nich i tak żaden autobus nie ruszy.
W hotelu, pomimo późnej pory przywitano nas bardzo miło. Dostaliśmy pokoje z wyjściem na ogród i cudownym widokiem na morze. Miłym zaskoczeniem była kolacja przyniesiona do pokojów.
W takich okolicznościach poranna kawa smakowała jak w bajce.
Śniadanie było dla nas prawdziwą ucztą. Warzywa surowe i grillowane, sałatki, sery, jogurty, pieczywo, wypieki słodkie i wytrawne, gotowane fasole, cieciorka, jajka, kiełbaski i co kto chce, a moją największą przyjemnością były pomarańcze, grejpfruty i melony, które dojrzewały w słońcu a nie w magazynowych paczkach. Często pojawiały się też banany, figi czy daktyle.
Obiad i kolacja były równie urozmaicone i bogate w warzywa i owoce co śniadania. Dodatkowo serwowano maksymalnie pyszne i słodkie desery oraz wino egipskie.
Czas na wygrzewanie się w słońcu. Plaża piaszczysta z żwirowym zejściem do morza z leżakami. Bar z napojami w zasięgu ręki.
Na plaży ciągle się tu coś działo, stretching ( byliśmy zawsze), aerobik, siatkówka, nauki tańców …
Rafa koralowa jest bardzo uboga, a właściwie w dużej części martwa za sprawą turystów. Na szczęście po woli odbudowuje się, pojawiają się nowe okazy, a w szczelinach można spotkać kolorowe rybki. biorąc pod uwagę temperaturę, snurkowało niewiele osób. Woda była trochę chłodna, ale najmniej przyjemne było wyjście z wody.
Mało było osób, próbujących coś sprzedać na plaży, a jeżeli już się pojawiali to prezentowali swoją ofertę i pokazywali gdzie stacjonują. Masaże okazały się dla mnie rewelacyjne, bolący kark odszedł na cały pobyt w zapomnienie.
Zauroczył nas wschód słońca z nad morza i zachody słońca nad górami. Kolory nad wodą i masywami skalnymi z każdą chwilą wyglądały inaczej. Warto choćby raz wstać wcześniej o 6.30 i zobaczyć spektakl wschodu słońca. O tej porze można spotkać dosłownie kilka osób spacerujących po ogrodzie czy brzegiem morza.
Późnymi popołudniami, jeszcze przed kolacją przyjemnie spacerowało się długim deptakiem wzdłuż hoteli, aż do malutkiego portu.
Z drugiej strony zatoki każdego wieczoru mrugały do nas światła z Izraela. Jordanii i Arabii Saudyjskiej.
Fajną opcją okazała się kolacja tajska przygotowywana dla nas na naszych oczach. Atrakcji dostarczały buchające płomienie i jak to określił kucharz “muzyka metalowych narzędzi kucharskich”. Wszystkie serwowane dania niesamowicie nam smakowały.
Z prezentów do domu wybraliśmy kawy, chałwy i mnóstwo kadzidełek, tych ostatnich w bardzo dobrej cenie. Nie obyło się też bez magnesików na lodówkę.
Spotkaliśmy fantastycznych ludzi z którymi miło spędzaliśmy czas. Kasia i Ania, nasze sąsiadki z pokoju obok, zawsze uśmiechnięte i zadowolone od samego rana, nie pozwalały nam nawet na chwilę zapomnieć, że jesteśmy na wakacjach.
Rewelacyjnie spędziliśmy czas. Już na lotnisku we Wrocławiu chcieliśmy wracać.
W kolejnym poście będzie o wycieczce na Górę Mojżesza i dlaczego trampki to nie jest odpowiednie obuwie.