Tarnów to takie miasto do którego nie przyjeżdża się pobyć. Sama w zasadzie załatwiam tu swoje sprawy i wracam. Trochę szkoda, bo stara część miasta staje się coraz piękniejsza. Zapraszam na krótką wycieczki po Tarnowie. Zaczynamy na ulicy Krakowskiej przy śmiesznej kawiarence w tramwaju. Kierujemy się w stronę Rynku. W ciepłe dni można tu posiedzieć pod parasolkami. Warto na chwilę zaglądnąć na ulicę Żydowską i skręcić na Plac Synagogi patrząc na mural z ptakami i pozostałości właśnie synagogi. To też fajne miejsce, aby odpocząć w dość spokojnym miejscu. Koniecznie musimy przejść wąską, klimatyczną uliczką za katedrą z jednymi z najstarszych budynków w Tarnowie. Docieramy do ulicy Wałowej. Kierujemy się w prawo do pięknego patriotycznego murala, a na powrocie mijamy figury z brązu i Zakątek Króla Władysława Łokietka. Można tam trafić na wygrywaną donośnie Bogurodzicę. Jeszcze tylko po kwiatki na burek z grającym kataryniarzem.
Jeżeli poczujecie się głodni podczas spaceru warto wstąpić do Włocha na ulicy Żydowskiej na pyszne makarony i pizzę i do Sofy na ulicy Wałowej na zdrowe i fajne jedzonko.
SKAMIENIAŁE MIASTO SPOWITE MGŁĄ
Rozsiane po lesie skały w Ciężkowicach wywołują różne skojarzenia. Spacer w takiej scenerii jest wielką gratką o każdej porze roku. Babie lato już się skończyło, a jesienne mgły rozpościerają się po wszystkich zakamarkach lasu i okolicy rzeki. Trochę mrocznie, trochę strasznie, trochę tajemniczo. Zapraszam.
Zdjęcia robione były trochę wcześniej, stąd jeszcze tak dużo zieleni.
O scenerii zimowej i dodatkowych atrakcjach tego miejsca pisałam wcześniej. Zapraszam również tutaj .
WSCHÓD SŁOŃCA W PIENINACH
Jeszcze ciemno, a my wyruszamy na szlak. Konieczne są latarki. Las o tej porze jest trochę przerażający, podświetlone konary drzew przypominają potwory. Spadające liście brzmią podejrzanie. Jednak najbardziej obawiam się niedźwiadków i jeleni. Na szczęście nawet ptaki jeszcze śpią. Powoli świta, robi się szaro. Dochodzimy do Siodła, przełęczy, na której roztaczają się pierwsze piękne widoki na Tatry. Nie ma czasu na odpoczynek, trzeba zdążyć na wschód słońca na szczycie Trzech Koron. Udało się w ostatnim momencie. Widoki wynagradzają szybkie tempo i zmęczenie. Dzisiaj nie jesteśmy sami na szczycie, jednak udaje się zrobić kilka fajnych zdjęć. Swoją drogą ciekawe ile niektórzy zrobią dla zdjęcia. Czy się udały, nie wiem. Po godzinie wracamy, teraz już powoli, na Siodle robimy przerwę na śniadanie. To zastanawiające jak dobrze smakuje bułka z pasztetem i ciepła herbata. Po drodze zachwycamy się pięknymi kolorami lasu, w nocy przecież nie było tego widać.
Nie ma jeszcze południa. Za wcześnie na powrót do domu. Jedziemy do Jaworek. Przejdziemy jeszcze przez wąwóz Homole. Wyjeżdżamy kolejką. Jeszcze nie mogę się za bardzo na raz forsować :/ . Na szczycie jest bacówka z oscypkami i knajpka. Koniecznie zatrzymujemy się na kawę i szarlotkę. Wąwóz nie jest bardzo duży, jednak bardzo malowniczy. Szmer strumyka towarzyszy nam przez całą drogę. Głazy, ściany skalne i spływająca woda tworzą rewelacyjny klimat spaceru.
W drodze powrotnej oczywiście musimy podjechać do Nowego Sącza na moje ulubione lody u Argasińskich. W niewielkiej lodziarni sprzedawane są jedne z najlepszych lodów jakie kiedykolwiek jadłam. W letnie dni kolejka jest ustawiona nawet na ulicy.
PIENINY
WĄWÓZ HOMOLE
LODY
SPACER PO KRAKOWSKIM KAZIMIERZU
Do Krakowa wracam bardzo często. Z jednej strony wyjazdy służbowe, a z drugiej uwielbiam spacerować bez większego celu po starej części miasta, uliczkami między kamienicami, knajpkami, a przede wszystkim ludźmi z oryginalnym stylem. Czasem trafię na fajne miejsce z jedzonkiem, albo na dawno niewiedzianych znajomych, których nigdy nie spodziewałabym się tu spotkać.
Krakowski Kazimierz to chyba jedno z najbardziej klimatycznych miejsc w Polsce. Z jednej strony zaniedbane mury, pozostałości społeczności żydowskiej, a z drugiej nieoczywiste murale i wielonarodowe towarzystwo szukające fajnego miejsca do zakotwiczenia na posiłek czy wypitek. Swoją drogą rozśmieszyła mnie nazwa jednej z knajpek, dla amatorów wódki :). To chyba taki dowcipny sposób pokazania, że Polacy mają dystans do żartów z naszego zamiłowania do alkoholu. Słychać tu nie tylko język angielski czy niemiecki, ale chyba ludzi z całej Europy. Czas bardzo szybko minął. Trzeba zmierzać w stronę dworca. Przemierzając Rynek przeszłam bocznymi uliczkami. W polecanej knajpce nie było miejsca :(, ale to chyba najlepszy dowód na to, że jest tam pysznie. Zostaje mi precelek do pociągu. Niesamowity klimat jest tutaj w nocy, kiedy latarnie oświetlają uliczki i zaułki, a spotkania i zabawa kwitnie prawie do świtu. Serdecznie zapraszam was do Krakowa.
FESTIWAL EMANACJE W LUSŁAWICACH
Europejskie Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach to miejsce magiczne. Pomiędzy łanami zbóż i polami kukurydzy powstało miejsce szczególne, gdzie muzyka i artyści spotykają się z szerszą publicznością, fanami muzyki poważnej. Wielkie osobowości świata muzyki przyjeżdżają koncertować i ale też uczyć i dzielić się swoją wiedzą, doświadczeniem. Tutaj swój talent szlifować mogą najzdolniejsi młodzi muzycy pod okiem wybitnych artystów i nauczycieli. Całemu przedsięwzięciu patronuje Maestro Krzysztof Penderecki.
W tym roku po raz piąty możemy uczestniczyć w Festiwalu Emanacje. W okresie wakacji odbyło się 40 prestiżowych koncertów z udziałem największych sław muzyki kameralnej i dopiero odkrytych artystów, często w bardzo młodym wieku. Udział w Festiwalu Emanacje poprzedzony jest warsztatami w Lusławicach, będących wyjątkową wyjątkową nagrodą za zdobyte za wyróżnienia w konkursach, często międzynarodowych. Pod okiem mistrzów pracują, aby często wystąpić wspólnie na scenie. Usłyszycie tu dzieła Johanna Sebastiana Bacha, Antonina Dvoraka, Wolfganga Amadeusa Mozarta, Ludwiga von Bethovena i oczywiście Mistrza Krzysztofa Pendereckiego oraz wielu innych kompozytorów, o których nie słyszałam, a dzięki festiwalowi miałam okazję słuchać i podziwiać. Koncerty odbywają się nie tylko w Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach, ale w wielu perełkach architektonicznych Województwa Małopolskiego jak Zamek Kmitów i Lubomirskich w Nowym Wiśniczu, Opactwo Benedyktynów w Tyńcu, Sala Lustrzanej w Tarnowie, Willa Atama w Zakopanem, Kasztel w Szymbarku, Zamek Królewski w Niepołomicach, Synagoga Bne Emuna w Krakowie i wielu innych.
Serdecznie dziękuję władzom Centrum za udostępnienie zdjęć z koncertów, którymi mogę się z wami podzielić.
Zapraszam was do odwiedzenia tego magicznego miejsca i wzięcia udziału w koncertach, a może będziecie mieli szczęście i spotkacie wielkiego twórcę Krzysztofa Pendereckiego.
PRAWIE NA ŁOMNICKIM SZCZYCIE
Jednodniowe wyjazdy to nasza specjalność. Decyzje o wyjeździe podejmujemy najczęściej wieczorem przed wycieczką. Tak też było tym razem. Wymyśliliśmy, że pojedziemy na Łomnicki Szczyt na Słowacji. Zdrowie nie pozwala mi jeszcze na długie i mozolne wspinaczki, wiec najbezpieczniej było wybrać kolejkę. I tu zaczęły się schody. Do Tatrzańskiej Łomnicy dotarliśmy bez większych niespodzianek, zresztą rano nie ma dużego ruchu na drodze, jednak kolejki do kas już były. Chcieliśmy kupić bilet na szczyt (2634 m.n.p.m.), ale tu niespodzianka, są… ale na za cztery dni :). Jedną opcją są dwa ostatnie bilety na licytacji, problem taki, że internet w okolicach kas i kolejek nie działał wybitnie w ten dzień. Można kupić bilet pod Skalne Jezioro (Skalnaté Pleso – 1751 m.n.np.m.), koszt biletu tam i z powrotem to około 19 euro. Z braku laku, po dłuższym zastanowieniu kupiliśmy. Trochę zniesmaczeni ruszyliśmy kolejkami na górę. Widoki rzeczywiście były świetne. Tutaj też wypatrzyliśmy kolejkę krzesełkową ma Skalne Sedlo (2196 m.n.p.m.) za około 10 euro, więc skorzystaliśmy. Widoki świetne, mocno wieje i w dalszym ciągu daleko do szczytu :(.
W schronisku na Skalnaté Pleso można kupić ciepłe jedzenie i różne napoje, piwo wydało mi się najlepszą opcją. Po tej wycieczce mam mieszane uczucia, bo było fajnie, ale brak biletów na szczyt trochę popsuł klimat.
W drodze powrotnej zrobiliśmy sobie jeszcze mały piknik w okolicach Kluszkowców. Proste jedzenie bardzo nam smakowało. Domowa babka jest świetna do zabrania na wyjazdy, a przepis dostępny jest tutaj
W KRAKOWIE NIE TYLKO NA PIEROGACH
Rynek w Krakowie i jego okolice to takie trochę magiczne miejsce. Z jednej strony piękne budynki, urocze zakątki, a z drugiej tabuny ludzi i zamieszanie. Jednak Rynek zawsze będzie kojarzył mi się ze studiami, strasznie fajnym czasie w moim życiu. Czasami zajęcia mieliśmy w kamienicy przy Rynku. Już sam zapach uderzający po wejściu do sieni był klimatyczny. Wykłady prowadziła elegancka pani profesor w stylizacjach jak z początku XX wieku, całości jej kreacji w letnie dni dopełniał słomkowy kapelusz. Sala wykładowa wyposażona w drewniane meble i starodawna tablica. Wieczorem kiedy ruch popołudniowy ustaje, a wieczorny się nie zaczął dochodziły do nas głosy z Rynku. Kiedy przymrużyło się oczy lepiej słychać było gwar rozmawiających osób, odgłos końskich kopyt i bryczki – było się zupełnie w innym czasie. Bajka. Dlatego tak lubię tu wracać.
Tym razem korzystając z okazji postanowiliśmy odwiedzić Festiwal Pierogów. Na stoiskach piętrzyły się pierogi na słodko i słono, z mięsem, serami, owocami. Wyglądały pięknie. Mi najbardziej przypadły do gustu ze szpinakiem i bryndzą i borówkami, a mój współtowarzysz delektował się w wersji mięsnej. Pięknie wyglądały też kramy z rękodziełem i ręcznie robionymi słodyczami i bukiety świąteczne.
Korzystając z chwili wolnego czasu postanowiliśmy wybrać się na Wawel. Tam się działo, masa ludzi i kolejki. Krótki rzut okiem z murów zamkowych na Kopiec Kościuszki, Wisłę, smoka i wracamy w stronę Dolnych Młynów na obiad.
WIECZÓR NAD JEZIOREM ROŻNOWSKIM
Letnie upały i wakacyjne lenistwo sprzyjają mini wycieczkom. Super sprawdzają się wieczorne spacery nad brzegiem jeziora czy rzeki w gronie fajnych ludzi. Nie trzeba wiele żeby spędzić miło czas na rozmowach, śmiechu i zabawie. Tym razem wybraliśmy się do Rożnowa w okolicę zapory. Kapitale miejsce na spotkania lub niedługi urlop. Można popływać na rowerku wodnym, opalać się, spacerować czy posiedzieć w zacienionym miejscu. W okolicach jeziora można znaleźć wiele atrakcji jak przystań jachtowa, Małpia Wyspa, kościół w Tropiach. Miłośnicy historii na pewno znajdą wiele ciekawych miejsc. Ubawiliśmy się patrząc na pieski które były szkolone do pracy jako ratownicy. Najfajniejsze było to, że szkolenie sprawiało im wielką frajdę.
W niewielkiej odległości od zapory odkryliśmy ruiny strażnicy z XIII wieku. Zamek pełnił funkcję obronną szlaku handlowego prowadzącego na Węgry. Niestety do dziś pozostały tylko malownicze ruiny. Jednym z najbardziej znanych właścicieli był Zawisza Czarny. Wracając zatrzymaliśmy się nad brzegiem Dunajca podziwiając przyrodę w blasku zachodzącego słońca.
KILKA DNI W TYROLU
Tym razem zapraszam na krótki wypad do Tyrolu. Austria zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie, spotkałam też wielu miłych ludzi. Piękno alpejskiego krajobrazu mnie zachwyciło. Zdjęcia do tego postu zostały zrobione pod koniec maja, stąd można dostrzec nieco mniej bujną roślinność niż w czerwcu.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy w Melku. Potężne opactwo i jego bogactwo robi ogromne wrażanie. Najbardziej zachwyciła mnie biblioteka (w której nie wolno robić zdjęć), poczułam się trochę jak w Hogwarcie. Piękne widoki z tarasów i ogród wymuszają, aby na chwilę przystanąć i podziwiać.
Zachęcam też do zwiedzenia jaskini lodowej, która jest niedaleko. My niestety dowiedzieliśmy się o mniej dopiero w dalszej części trasy. Zdjęcia w internecie są niesamowite więc przy kolejnej wizycie w Austrii na pewno tam dotrzemy.
Kolejny punkt to Salzburg. Przepiękne miasto. Na każdym kroku znaleźć można odwołania do muzyki, a w szczególności Mozarata, który nie tylko się tutaj urodził, ale też spędził część życia. Zachęcam do odwiedzenia kawiarni Tomaselli ( pierwszej kawiarni w Salzburgu powstałej w 1703 roku, a najstarszej w Europie kawiarni, gdzie na początku spotykali się studenci, a dopiero później została przekształcona w elegancki lokal), Bywali tu Wolfgang Amadeus Mozart, Michael Haydn, Hugo von Hoffmannsthal i Max Reinhardt.
Drugim bardzo ciekawym miejscem w zasadzie na tej samej ulicy jest Cukiernia Fürst. Wytwarza od 1890 roku oryginalne praliny Mozartkugel. Dopiero od 1996 roku cukiernia może nazywać swoje praliny „Original Salzburger Mozartkugel“. Zachęcam do spróbowania oryginalnych pralin w srebrno-niebieskich opakowaniach i nieco innych w czerwonych złotkac. Poczujecie różnicę.
Kolejny dzień przyniósł nie mniejsze atrakcje. Wjazd kolejką na lodowiec Kitzsteihorn. Ośrodek czynny jest przez cały rok. Na szczycie na wysokości 3 029 metrów podziwiać widoki na szczyty Alp i dziewiczy świat gór. Koniecznie musicie odwiedzić obydwie platformy i skosztować kawę i szarlotkę. Z okien restauracji rozpościera się niesamowity widok. Szkoda, że nie można tu zostać na całe popołudnie. Niestety bilet ma określony czas powrotu.
Bardzo fajnym miejscem jest też wodospad Krimml ( Krimmler Wasserfalle). Najwyższy w Austrii i jednej z najwyższych wodospadów w Europie. Ma 380 metrów wysokości (a rozpoczyna swój bieg na wysokości 1470 m.n.p.m.) Spacer rozpoczynamy u podnóża wodospadu, zaraz potem słyszymy niesamowity szum wody. Ścieżka w górę nie jest bardzo stroma. Co kawałek mamy punkty widokowe i prawie na samej górze schronisko, gdzie można odpocząć i zjeść coś pysznego. Na przejście trasy do góry i na dół z krótkim odpoczynkiem potrzebujemy około 3,5 godziny. Zachęcam do obejrzenia wodospadu od dołu, ale potrzebna będzie kurtka przeciwdeszczowa, bo jednak rozprysk wody jest tam bardzo duży.
Zachęcam też od odwiedzenia muzeum- galerii National Park Hohe Tauern. Świat alpejski zostanie odkryty nie tylko na makietach, które nie tylko dla dzieci są niesamowitą atrakcją, ale też podczas projekcji 3D.
Ostatnim miejscem podczas naszej alpejskiej było gospodarstwo Augut w regionie Pinzgau. Przemili gospodarze oprowadzili nas po całym gospodarstwie ( łącznie z oborami 🙂 ) i poczęstowali przepysznymi serami, wędlinami, konfiturami, nalewkami i sznapsem Wszystkie produkty wytwarzane są na miejscu w naturalny sposób. W sklepiku zaopatrzyliśmy się też lokalne pyszności. Ja oczywiście zaprzyjaźniła się z gospodarskim psiakiem, ale tak już mam, że pieski mnie lubią 🙂 .
A po drodze mijaliśmy takie piękne widoki.
Nocowaliśmy w hotelu Jufa w Kaprun. Hotel ma dość przystępne ceny, pyszne śniadania i obiadokolacje. Dodatkowym kapitalnym bonusem jest Zell am See Kaprun Karte wliczona w cenę noclegu, gdzie masę atrakcji, lokalne autobusy, wejście na baseny macie zupełnie za darmo. My skorzystaliśmy z wjazdu na szczyt Kitzsteinhorn, bilety na spacer wzdłuż wodospadu i wejście do galerii parku.
Pozdrawiam serdecznie moich cudownych towarzyszy wycieczkowych. Buziaki dla was.
Mam nadzieję, że są to miłe wspomnienia dla was.
WATYKAN – RZYM – WŁOCHY cz. III
Nasza Włoska wycieczka szybko dobiega końca. Trochę szkoda, ale przed nami jeszcze Wieczne Miasto. Na początku w planie mamy Watykan i Bazylikę Św. Piotra. Grzecznie ustawiamy się w ogonku mniej więcej w połowie placu. Nasza pani przewodnik czuwa, żeby zabłąkane grupy nie podłączały się do stojących w kolejce. Po ponad godzinie (mamy szczęście) sprawdzeni na bramkach wchodzimy do Bazyliki. Jest ogromna (dł. 186,5 m), można to również sprawdzić po oznaczeniach na posadzce w odniesieniu do długości największych kościołów w różnych krajach (ten największy w Polsce sięga mniej więcej do połowy Bazyliki). Wielkość i bogactwo zachwycają, co ciekawe praktycznie nie ma tu obrazów, są mozaiki wykonane ze szkła, widać to z dopiero z bardzo niewielkiej odległości. Majestatem i wielkością odznacza się główny ołtarz wzniesiony nad grobem Św. Piotra, to ołtarz papieski, nikt inny nie ma prawa koncelebrować Mszy Św. Pieta za pancerną szybą, chroniona dopiero od wandalskiego czynu jakiegoś szaleńca. Na ścianach i sufitach piękne freski, a w cichej kaplicy grób Jana Pawła II. W Bazylice jest jeszcze więcej polskich akcentów, jeżeli będziecie mieć czas na pewno je znajdziecie. W Bazylice można spędzić miesiące i kontemplować i zgłębiać w niej dzieła sztuki, my mieliśmy tak na prawdę parę chwil. Jeszcze tylko krótki space po placu Św. Piotra, rzut oka na okno papieskie i musimy ruszać dalej.
Przed nami rozpościera się Rzym. Na każdym kroku historia miesza się z czasem obecnym. Antyczne budowle wrastają w nowoczesne mury miasta. Via della Conciliazione prowadzi nas obok Kościoła Anioła, potem Mostu Anioła. To niesamowite, jak Państwo Watykan jest połączone z Rzymem. Przechodzimy obok najpiękniejszych fontann: Fontanną di Trevi i Fontanną Czterech Rzek i kilku mniejszych. Mijamy też fontannę Panteonu, by za nią móc podziwiać Panteon. Przechodzimy między budynkami, mijamy zaułki, a niespodziewanie naszym oczom ukazuje się coś niesamowitego, tak było z fontanną Czterech Rzek. Maszerując wzdłuż Tybru docieramy na Plac Wenecki podziwiając Ołtarz Ojczyzny. Podobno Włosi go nie lubią, ale też nie wszyscy Polacy zachwycają się Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie, a to przecież kawał historii. Forum Romanum podziwiamy tylko z tarasu widokowego. Dochodzimy do Koloseum zwanego wcześniej Amfiteatrem Flawiuszów. Wygląda niesamowicie, aż dziw, że mieścił do 50 tys. widzów rozmieszczonych na czterech kondygnacjach. Nasza Rzymska wycieczka dobiegła końca, a potem wszystkie drogi poprowadziły do domu.
Po drodze ukazały się nam niesamowite widoki Alp Austriackich, ale o Tyrolu będzie już w jednym z kolejnych postów.
Z tej niesamowitej wycieczki nie przywiozłam masek z Wenecji, figurek i tym podobnego badziewia, ale postawiłam na przyprawy, oliwę, wina, czekoladę i kilka innych specjałów, które z przyjaciółmi z przyjemnością skonsumujemy.